Czwartego czerwca Paul McCartney ma wolny wieczór, gdzieś między Koreą Południową a Stanami Zjednoczonymi, zaś Donald Tusk objawił wczoraj swój talent wokalny śpiewając fragment „Hey Jude”. Ciąg dalszy ma nastąpić dziś...
Niektórzy połączyli już te fakty i wieszczą, że w poświąteczny wtorek premier ogłosi czerwcowy koncert Beatlesa w Polsce. Po prawie roku sir Paul znowu zagościłby na Stadionie Narodowym (a może w Gdańsku?), ale tym razem dla uczczenia ćwierćwiecza naszych prawie wolnych wyborów. Byłaby to zresztą o tyle ciekawa sytuacja, że kilka tygodni temu pogłoski mówiły o zaproszeniu przez Bronisława Komorowskiego Rolling Stonesów, co z przyczyn kalendarzowych okazało się nierealne. Dobrze, że prezydent i premier są z tego samego obozu politycznego, bo jeszcze tego nam brakowało, by ktoś chciał zapisywać Jaggera do PiS-u, a McCartneya do PO.
Jeśli faktycznie McCartney znów pojawi się w Polsce, to zapewne nie zabraknie „Back in the U.S.S.R.”. Po roku piosenka o moskiewskich i ukraińskich dziewczynach oraz o Gruzji zabrzmi w zgoła odmiennej rzeczywistości geopolitycznej.
(mój felieton z dzisiejszej prasy)
Jeśli faktycznie McCartney znów pojawi się w Polsce, to zapewne nie zabraknie „Back in the U.S.S.R.”. Po roku piosenka o moskiewskich i ukraińskich dziewczynach oraz o Gruzji zabrzmi w zgoła odmiennej rzeczywistości geopolitycznej.
(mój felieton z dzisiejszej prasy)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz