Poszedłem na koncert piosenek Wojciecha Młynarskiego, a nie na występ Meli Koteluk. Nie, żebym miał coś przeciwko tej wyrazistej wokalistce, ale nazwisko „Młynarski” otwiera w mej głowie mnóstwo przegródek, a „Koteluk” raptem jedną czy dwie.
Młynarskiego po dzisiejszym koncercie czuję niedosyt, ale jakoś to przeżyłem. Natomiast facet za mną nie przeżył, że Mela Koteluk nie śpiewa swoich „największych przebojów” i zrozpaczony wyszedł.
A najlepsze dzisiejszego wieczoru było to, że udało się podstępem przemycić Żonie dwie piosenki Skaldów.
I to wszystko za jedyne dwie dychy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz