Mało nam było barcelońskiego jazzu w poprzedni poniedziałek, dziś poszliśmy ponownie do Jamboree Jazz Club przy Plaça Reial.
Co poniedziałki odbywa się tu What the Fuck Jam Session. Tanio, bez tłoku, a zgodnie z nazwą zapieprzają aż miło.
Kto tym razem wystąpił (niektórych wykonawców znaliśmy już sprzed tygodnia)? Na gitarze Nicks Herrera, wyglądem, a kto wie, może i talentem, przypominający młodego Franka Zappę.
Z kontrabasem Manel Fortià.
Przy pianinie Mariano Camarasa. Ten z kolei podobny jak dwie krople wody do naszego informatyka z pracy (tzn. starej pracy, bo z nowej jeszcze nie widziałem...).
Za perkusją Salvador Toscano.
Przy saksofonie Claudio Marrero Santana (w ubiegłym tygodniu zmiennik, dziś wybiegł w pierwszym składzie).
Jeśli już o zmiennikach mowa, to muzyk zastępujący Manela Fortię na kontrabasie zdobył nasze serca, gdy nuty niespodziewanego utworu pobrał sobie z internetu i wyświetlił na smartfonie.
Była też wymiana przy saksofonie...
...oraz przy perkusji.
Przy kartce papieru nie było podmianki, znów pojawił się Manu Dimango.
Nastąpiło też rozszerzenie składu o harmonijkę...
...oraz o trąbkę (policzki jak u Dizzy’ego Gillespiego po 40 latach dmuchania).
Nad całością czuwał Aurelio Santos. Wygląda na to, że Piotr Bałtroczyk dorabia potajemnie jako prosty konferansjer w Barcelonie...
Ci wszyscy dzielni ludzie nie tylko dobrze wyglądają, ale i nieźle grają. W zapowiedzi podano, że wykonają utwory, które skomponował Atahualpa Yupanqui (1908-1992), najbardziej wpływowy argentyński twórca muzyki folkowej. Nie rozpoznaję, nie znam...
Fragment pierwszy:
Fragment drugi:
Fragment trzeci:
Fragment czwarty, niemuzyczny. Posłuchajmy, co ma do powiedzenia Aurelio Santos.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz