W ubiegłym roku nie byłem na „Antologii olsztyńskiej sceny muzycznej” w Kamienicy Naujacka. I w tym roku też bym nie był, gdyby nie czujny fan Zarazy, który wiedząc, że jestem równie jak on zakręcony na punkcie dłużej nieistniejącej niż istniejącej grupy, uprzejmie doniósł mi, że szykuje się sensacyjny występ.
Niebanalnych pomysłów ludziom z Miejskiego Ośrodka Kultury nie brakuje (to zapewne z braku pieniędzy, bo jak się ma mnóstwo kasy, to poprzestaje się często na pomysłach banalnych, ale proszę nie wyciągać z tej bolesnej refleksji zbyt daleko idących wniosków). Zaproszenie ludzi do zwiedzania pięknej secesyjnej Kamienicy Naujacka, w której najdalszych zakątkach porozstawiano olsztyńskich muzyków banałem nie jedzie. Inspiracją do wydarzenia była również wydana w 2021 roku książka „Olsztyńska scena muzyczna. Zespoły i soliści. Rozmowy Moniki Szczygło” (dopiero czytam, liczę na flaki mentalne i inne smaczki). Wszyscy występujący artyści pojawiają się oczywiście na łamach książki. A że nie wszyscy jeszcze wystąpili podczas obu edycji, ciąg dalszy pewnie nastąpi.W tym roku zaczęli Czyści jak Łza. Na parterze. Nie widziałem panów od, bagatela, 28 lat i tygodnia. Nic się nie zmienili! W składzie: Marek Markiewicz, Jaromir Wroniszewski oraz Adam Pancer.
Na jedynie słusznym pierwszym piętrze clou programu, czyli Zaraza, jedna z moich dwóch olsztyńskich miłości muzycznych pierwszej połowy lat 90. (no wiadomo, że druga to Big Day, ale Zaraza wyprzedziła w pędzie o moją atencję zespół Ciurapińskich o parę miesięcy). Jak przystało na przykładnego fana Zarazy, zupełnie nie śledzę ich kariery od przełomu wieków, więc nie dam się powiesić za to, kiedy ostatnio grali pod tym szyldem, ale podobno w 2007 roku. Stoję zatem w tej galerii i myślę, czy zaraz nie wejdzie John Lennon, by nagrać teledysk do „Imagine”.
Zamiast białego fortepianu musi mi wystarczyć biała koszulka Sikora. Podobno 30-letnia.
Taka historyczna okoliczność wymaga pełnej archiwizacji. Wystąpili: Piotr Sikorski, Marcin Pacholski, Cezary Ozga oraz gościnie Adam Pancer.
„Tato kupił nowy wóz”
Ba, archiwizacji specjalnej (dziękuję mojej zdolnej asystentce!).
„Dziewczyna blond”
„Kochaj wariata”
„Przewóz osób” (w wersji sloł unpludżed)
„Regina”
I mógłbym tu wymienić z dziesięć piosenek, których nie było, ale po pierwsze i tak zagrali dwa razy dłużej niż się umawiali z organizatorami. A po drugie Sikor, natchniony przez rozentuzjazmowaną publiczność, oznajmił, że jeśli zrobią w tym roku pełen koncert z okazji 30-lecia, to bilety będą po pięć stów… Więc ja obiecuję, że jeśli faktycznie, to ja z radością przeznaczę tauzena (patyka, panie, patyka) na Fundusz Budowy Nastroju!
Aurelia Luśnia, dziewczyna o srogim głosie (żeby zrozumieć ten czerstwy żart, trzeba było słuchać dawno temu radia – tego, którego już w zasadzie nie ma…), której towarzyszył na gitarze Paweł Stankiewicz, prywatnie jej mąż, chciała zaczarować nas na półpiętrze łagodnymi balladami, ale słysząc to, co działo się przed chwilą u Zarazy, postanowiła dołożyć do pieca. Tupałem nóżką!
Walerian Ostrowski z ambiwalentną nostalgią wspomniał trasę po ZSRR a z dumą sukces artystyczno-towarzyski związany z jego występem w barczewskim więzieniu. A wszystko to w gabinecie samego dyrektora Sieniewicza.
W sąsiednim gabinecie pani dyrektor administracyjnej klimat szantowy. Z piosenkami żeglarskimi wystąpił Marek Matyjewicz z Shantażu (znany oczywiście również m.in. z Tales of Pink Floyd).
Kolejne piętro (nie ostatnie!) zajął „Dżawor” z Harlemu. 30 lat temu, po pierwszych koncertach Harlemu, wyrażałem się o zespole, eufemistycznie mówiąc, z deficytem entuzjazmu, ale „Dżawor” się nie obraził, bo to świetny gość. Coś mi tam nie pasowało, ale już mi przeszło. Zrozumiałem, że nie wszystko, co mnie nie kręci, jest złe. Co gorsza, doszedłem też do wniosku leżącego po przeciwnej stronie estetycznej ontologii – nie wszystko co mnie kręci, jest dobre.
Wracając do „Dżawora”, to poczułem się dziś jak na koncercie „Zawiasa” kilka lat temu (samotny gitarzysta z efektami, zmieniający instrumenty, historyczny lokal).
No i nie wiem, jak interpretować słowa „Dżawora”, który skomentował czyjś rozżalony brakiem Olsztyńskich Nocy Bluesowych głos z widowni, że… wrócą. To deklaracja czy nadzieja?
Na finał – Sara Szymczak (za nią niewidoczny Bartosz Fedorowicz z gitarą). Efektownie oświetlony pokój działu realizacji. Palnąłem, że to fiolet, a Darek Krasowski, gospodarz i nasz cicerone, przytomnie zwrócił mi uwagę, że to wszak magenta (legł w gruzie mój autorytet byłego przełożonego działu technicznego w gazecie, z którą stało się chyba to samo, co ze wspomnianym kilkanaście linijek wyżej radiem). Tak czy owak kolor idealny do słonecznych piosenek Sary, której głos urzekł mnie już dziewięć lat temu.
Skoro już padło to nazwisko, to doceńmy to, jak Dariusz Krasowski oprowadził nas po kamienicy i sprzedał kilka dykteryjek związanych z wykonawcami. Owszem, były dwie wtopy, ale pierwsza zabawna, a druga nie wiemy jaka…
No i przecież przyszliśmy tu również zobaczyć zakamarki Kamienicy Naujacka, wyremontowanej ze smakiem za czasów poprzednika na stanowisku dyrektora MOK-u.
Za rok? Będziemy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz