wtorek, 19 września 1995

Scyzoryk otworzył się w Uranii

Kielecki raper Liroy zaśpiewał w Olsztynie dla największej publiczności na swej trwającej od trzech tygodni trasie koncertowej. Scyzoryk wprowadził w niebezpieczny trans ponad 3000 młodych ludzi, którzy zapełnili we wtorek całą Uranię. Tak dużego koncertu rockowego w Olsztynie nie było od wielu lat.

- To pan jest Liroy? - pyta z błyskiem w oku dziesięciolatek, który zobaczył na zapleczu Uranii Bogu ducha winnego Adama z „Gazety Olsztyńskiej” (pomyłkę spowodowała bródka).
Tak, Liroy, najbardziej kontrowersyjny i kasowy zarazem idol ostatnich miesięcy, odbiera młodym ludziom zdolność trzeźwego myślenia. Można śmiało mówić o histerii, jaka ogarnęła kilka tysięcy przeważnie bardzo młodych widzów w luźnych koszulach, czapkach z daszkiem do tyłu i wiecznie opadających spodniach, którzy oglądali koncert Liroya. Wystarczyło, że na scenę wyszedł kolejny ubrany na raperską modłę młody człowiek, tym razem prezenter z radia Wa-Ma (które organizowało koncert), aby fani Scyzoryka zawyli z radości, sądząc, że to ich idol.


Zmieniają się gusty młodzieży. Na scenie obok Liroya widać tylko obsługującego dwa gramofony i magnetofon didżeja oraz dwóch wspierających wokalnie Liroya młodych chłopaków. Oszałamiających świateł też nie ma. To wszystko wystarczy, żeby doprowadzić do prawdziwego amoku kilka tysięcy ludzi. No, potrzebny jest jeszcze hipnotyczny rytm i proste, obrazoburcze teksty.
Publiczność strasznie napiera na scenę, w pewnym momencie nawet ją troszeczkę przestawia, ale agresji nie ma. Liroy lubi publiczność na scenie. W czasie jednego utworu zaprasza nawet kilka dziewczyn, żeby potańczyły razem z nim. Panny są wniebowzięte.
Ale to jeszcze nic. Za kilka minut Liroy wpuszcza na scenę chętnych do rapowania. Olsztyńscy raperzy nie stają niestety na wysokości zadania, bardziej wykazują talent do tańca, niż do skandowania własnych tekstów. - W każdym mieście sprawdzam w ten sposób raperski poziom - mówił po koncercie Liroy.
Koncert jest niedługi, trwa ok. godziny, ale wystarczy, by raperzy się zmęczyli, a nawet potracili głosy. Wyjaśniali potem, że poprzedniego dnia śpiewali na otwartym powietrzu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz