To największa victoria od czasów Kircholmu, od Somosierry, od Rokitny! – entuzjazmował się wiceminister rolnictwa Jan Ulanicki witając w restauracji „Oaza” Nikodema Dyzmę, który zjawia się tam po wizycie u prezesa Rady Ministrów. Szukam tej sceny w przedwojennej książce Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, ale nie znajduję. Wspomnienie bitwy pod Rokitną pojawia się natomiast w peerelowskim serialu. Dziwne.
Czemu dziwne? Bo szarża ułanów z 2 szwadronu II Brygady Legionów Polskich, jaka miała miejsce 13 czerwca 1915 roku, należała do sanacyjnej mitologii. Dołęga-Mostowicz sanacji nie lubił (książka pochodzi z 1932 roku, postlegioniści rządzili od sześciu lat). Widocznie lubił Jan Rybkowski, reżyser i scenarzysta.
Bitwa pod Rokitną (nasi pod wodzą rotmistrza Zbigniewa Dunin-Wąsowicza oczywiście po stronie Austro-Węgier) odbyła się na dzisiejszym pograniczu Ukrainy, Rumunii i Mołdowy, czyli po historycznemu mówiąc na pograniczu Bukowiny i Besarabii. W starciu z Rosją zginęło 17 polskich ułanów, w tym sam dowódca. Ze straceńczej szarży jednak nic strategicznego nie wyniknęło.
W 1923 roku sprowadzono ciała poległych żołnierzy z Rumunii (dziś to terytorium Ukrainy). W uroczystościach brali udział m.in. Józef Piłsudski i biskup krakowski Adam Stefan Sapieha. Ciała spoczęły na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie, a dwa lata później, w dziesiątą rocznicę szarży, odsłonięto pomnik zaprojektowany przez Józefa Gałęzowskiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz