Program kulturalny na dzisiejszy wieczór zakładał spotkanie z kolejnym filmem Woody’ego Allena, a następnie stanięcie oko w oko z tłumem młodzieży spragnionej piwa i muzyki, dla niepoznaki ukrywającej się pod kryptonimem „Kortowiada”.
Z Allenem się udało, nawet bardzo. Młodzieżowa impreza musiała się odbyć beze mnie. Lao Che to młody zespół, jeszcze ich sobie posłucham na żywo.
Na początku doceńmy kolejne wielkie osiągnięcie polskiej tytułologii. „Whatever Works” czyli „Co nas kręci, co nas podnieca”. Przegrywa tylko z „Wirującym seksem”.
„Co nas kręci...” jest do pewnego stopnia kontynuacją „Vicky Cristina Barcelona”. W połowie dzisiejszej projekcji zaczęło mnie kusić, by przeprowadzić taką samą matematyczną analizę, jak przy barcelońskim filmie. Ale nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki...
Najważniejsza jest odświeżająca dawka nihilizmu w najczystszej postaci. Doktor House przy Borisie Yellnikoffie to pikuś. Żaden tam Pan Pikuś, tylko prosty owsikowy pikuś.
Na początku doceńmy kolejne wielkie osiągnięcie polskiej tytułologii. „Whatever Works” czyli „Co nas kręci, co nas podnieca”. Przegrywa tylko z „Wirującym seksem”.
„Co nas kręci...” jest do pewnego stopnia kontynuacją „Vicky Cristina Barcelona”. W połowie dzisiejszej projekcji zaczęło mnie kusić, by przeprowadzić taką samą matematyczną analizę, jak przy barcelońskim filmie. Ale nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki...
Najważniejsza jest odświeżająca dawka nihilizmu w najczystszej postaci. Doktor House przy Borisie Yellnikoffie to pikuś. Żaden tam Pan Pikuś, tylko prosty owsikowy pikuś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz