Kolejny film Woody’ego Allena nie zaskoczył mnie, ale i nie rozczarował. Z dzisiejszej projekcji „O północy w Paryżu” wyszedłem jednak zdumiony.
Zdumienie bierze się ze spotów telewizyjnych reklamujących film, jako jedno z najbardziej kasowych dzieł Allena. Komedia bez dowcipów o wycieraniu wacka w firankę (to akurat można znaleźć w reklamowanym przed seansem polskim filmie)? Komedia, do której zrozumienia potrzebna jest znajomość takich gwiazda rozpalających współczesną masową wyobraźnię, jak Cole Porter, Ernest Hemingway, F. Scott Fitzgerald, Josephine Baker, Gertrude Stein, Pablo Picasso, Henri de Toulouse-Lautrec, Salvador Dalí czy Luis Buñuel? Jakże to może być kasowe? Podejrzewam, że wszystkie te miliony dolarów zarobiła dla filmu Carla Bruni.
Wiedziałem, że tak będzie. Dylematy głównego bohatera, rozkochanego w przeszłości, żona przypisała mi. On w cudowny sposób przenosił się do lat 20., mi wystarczyłyby lata 60. Smrodek dydaktyczny – nie można żyć przeszłością. Szacunek dla 76-letniego twórcy dzieła z takim przesłaniem.
Wiedziałem, że tak będzie. Dylematy głównego bohatera, rozkochanego w przeszłości, żona przypisała mi. On w cudowny sposób przenosił się do lat 20., mi wystarczyłyby lata 60. Smrodek dydaktyczny – nie można żyć przeszłością. Szacunek dla 76-letniego twórcy dzieła z takim przesłaniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz