Nie wiem, jak często prawdziwy rockandrollowiec ma nową przyjaciółkę, ale ja mam co dwa lata. I to za każdym razem z osobistą pomocą Żony. Sześć lat temu w mym życiu pojawiła się gitara elektroklasyczna, która zastąpiła wysłużony enerdowski produkt gitaropodobny. Cztery lata temu poszedłem w ślady Dylana i zelektryfikowałem się. Dwa lata temu do kolekcji dołączyła gitara basowa. W tym roku przyszła pora na gitarę elektroakustyczną, czyli Fender CD60 CE BK.
Tajemnicze literki CD, to nic innego jak Classic Design. Ten klasyczny wygląd to w tym przypadku Dreadnought, czyli mający 101 lat kształt gitary akustycznej. Słowo dreadnought (po spolszczeniu – drednot) w 1916 roku miało konotację związaną z silnie uzbrojonymi pancernikami. Takie zboczenie z czasów Wielkiej Wojny...
Nad liczbą 60 przejdźmy do porządku dziennego. Natomiast CE to dwie wielce ważne literki. Pierwsza mówi, że gitara ma „cutaway”, czyli to wdzięczne wcięcie pozwalające palcom figlować głębiej po gryfie. E jest zupełnie banalne, bo oznacza, że gitara jest wyposażona w elektronikę. No i dwie końcowe literki BK to po prostu „black”.
Dane techniczne z lotu ptaka przedstawiają się następująco:
Seria – Classic Design
Korpus: kształt – Dreadnought/Western
Płyta wierzchnia – świerk
Boczki i tył – mahoń
Gryf – mahoń
Mostek – palisander
Elektronika – Fishman ze stroikiem
Klucze – olejowe
Siodełka – kość syntetyczna
Menzura – 643 mm
Progi – 20, nikiel/srebro
Markery – kropki z masy akrylowej
Binding – wielowarstwowy, czarna żyłka
Wykończenie – czarne, połysk
Mój najnowszy elektryczny drednot blek katałej zadebiutował w tej oto piosence:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz