Jazda po serpentynach wyspy Naksos to były wrażenia do pewnego stopnia porównywalne do tych z przejazdu Szosą Transfogaraską. Kręto, wietrznie i wokół prawosławie. Różnica może taka, że w Grecji było słonecznie, a w Rumunii popadywało.
Wynajęty na trzy dni za 84 euro fiat panda obfotografowaliśmy przezornie trzy razy dookoła, ale zupełnie niepotrzebnie. Miał więcej ran zadanych w drogowych bojach niż John McClane po opuszczeniu Nakatomi Plaza. Tak sobie myślę, że gdyby mi wypożyczalnia chciała wykazać przy zwrocie kolejną ryskę, to bym im się zaśmiał w nos, niczym grecki premier Joanis Metaksas włoskiemu duce Benito Mussoliniemu 28 października 1940 roku…
W każdy razie zatankowaliśmy za 20 euro i ruszyliśmy z poziomu morza w górę wyspy.
Pierwszą napotkaną rzeczą była… procesja. Cierpliwie przejechaliśmy pół kilometra na pierwszym biegu, zanim skręciła w lewo.
Na jedynce przejechaliśmy zresztą większość trasy po górach. Nasz jednolitrowy samochodzik po wrzuceniu dwójki poddawał się przy każdym poważniejszym wzniesieniu. A tu były same poważne wzniesienia…
Okolica miasta Filoti, w dole kościół Agia Irini Hrisovalantou (Εκκλησία Αγία Ειρήνη Χρυσοβαλάντου, weź bądź mądry i przetłumacz).
Samo Filoti z góry wygląda tak, jak trzeba:
Prawdę mówiąc jeździliśmy po tych górach jak dzieci we mgle. Przebiliśmy się prawie na druga stronę wyspy, ale próba zjechania w dół do morza skończyła się niepowodzeniem (tzn. odpuściłem sobie wjeżdżanie w wąską niczym kartka papieru drożynkę ze spadem kilkunastu procent). Chociaż piękne widoki kusiły niczym syreny Odyseusza, np. na Stavros Keramotis, czyli skrzyżowaniu Keramoti.
A jak skrzyżowanie, to musiał być kościół.
Rozejrzyjmy się wokół, może będą jakieś zwierzęta.
Zresztą skrzyżowania są najbardziej malownicze i zachęcające do refleksji. W okolicy Koronos podjęliśmy pierwszego dnia decyzję, że mamy dość tego drogowego rollercoastera i wracamy.
O, tak wracamy.
Drugiego samochodowego dnia peregrynowaliśmy po plażach wschodniego wybrzeża, było dużo spokojniej. Idylliczna plaża Mikrolimano w okolicach Alyko.
Trzeciego dnia wróciliśmy w góry. W zasadzie w te same okolice, starając się rozumieć, gdzie właściwie jesteśmy. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa za nami jest kościół Proroka Eliasza w okolicach Ano Potamia.
I równie prawdopodobnie, a nawet na pewno, to jest inny kościół, ale też w okolicach Ano Potamia.
No to brawurowa jazda w dół i wracamy oddać samochód.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz