To, czym The Doctors różnią się od innych zespołów grających covery, to jest na pewno bardzo ciekawy dobór repertuaru. Słuchaliście kiedyś na żywo „Children of Sanchez”? No właśnie…
W nieocenionej, kultowej i niezastąpionej Sowie zagrali dziś prawie trzydzieści utworów, a każdy to zaskoczenie, nawet jeśli grupę już się widziało na żywo, ostatnio w lutym. Na scenie aż siedem osób, co ewidentnie (pozwolę sobie na drugi żart nawiązujący do profesji większości członków The Doctors) idzie na przekór brakom kadrowym w polskiej medycynie. Pierwszym żartem błysnąłem ze sceny, gdyż dostąpiłem zaszczytu zapowiedzenia zespołu. Do wysłuchania tutaj, wraz ze skrótem całego koncertu:
„Soul Finger” – Bar-Keys. O ile mi się coś nie pokręciło w wyniku emocji amatora-konferansjera, to tym zaczęli.
„You Can Leave Your Hat On” – Randy Newman. Przed oczami odpowiednie sceny z filmu „9 1/2 tygodnia”, gdzie pojawiła się wersja Joe Cockera.
„Addicted to Love” – Robert Palmer. Można powiedzieć, że to pierwszy dziś ukłon w stronę Tiny Turner, która też wykonywała tę piosenkę.
„Got to Get You into My Life” – The Beatles. Po to są w zespole dęciaki!
„Come Together” – The Beatles. Lennon nie pisał tego utworu z myślą o sekcji dętej, ale Beatlesów można aranżować na wszystko.
„Sweet Home Alabama” – Lynyrd Skynyrd. Się mi przypomniało, jak w tym miejscu, gdzie się właśnie znajdujemy, 29 lat temu dorwał mnie lider Harlemu i tłumaczył cierpliwie, że nie miałem racji krytykując ich polskie wykonanie tego southernowego mega hitu. No, nie miałem.
„Powiedz stary gdzieś ty był” – Czerwone Gitary. Ku czci Krzysztofa Klenczona, którego wychowały na chwałę polskiego rock and rolla Mazury.
„Masz przewrócone w głowie” – Dżamble. To mnie zaskoczyli!
„Always On The Run” – Lenny Kravitz. Dziś aż trzech Kravitzów, oto pierwszy.
„Everybody Needs Somebody To Love” – piosenka z bogatą listą wykonawców, ale obecnie na playlistach sformatowanych radiostacji króluje wersja The Blues Brothers.
„Proud Mary” – Creedence Clearwater Revival. I kolejny, nie wiem czy zamierzony, ukłon w stronę Tiny. Utwór oczywiście CCR, ale bardziej w wersji Ike & Tina Turner (znów te dęciaki!).
„Czekam na inną” – panowie sami sobie też piszą, tę piosenkę przyniósł Janusz Stępień.
„Ob-La-Di, Ob-La-Da” – The Beatles. Nie tylko Lennon miał problem z zaakceptowaniem tego utworu, ale czas leczy rany (miało być już bez dowcipów medycznych).
„Crazy Little Thing Called Love” – Queen. Pora przetłumaczyć...
„Fly Away” – Lenny Kravitz. Lenny po raz drugi.
„Are You Gonna Go My Way” – Lenny Kravitz. I po raz trzeci. Faktycznie, za krótki ten numer. Ale może dlatego taki dobry, że taki krótki?
„Uzależniony od kobiety” – Piotr Maksimiuk. Jak u Beatlesów, pisał Lennon, pisał MCartney (czy jest w The Doctors ukryty diament na miarę Harrisona?).
„25 or 6 to 4” – Chicago. No, jak się ma sekcję dętą, to trzeba sięgać po takie utwory.
„Płonąca stodoła” – Czesław Niemen. Koncert polskiego zespołu grającego muzykę z lat 60. bez Pana Czesława byłby nieważny.
„Domek bez adresu” – Czesław Niemen.
„Children of Sanchez (Overture)” – Chuck Mangione. Opus magnum dzisiejszego wieczora, czyli operacja się nie tylko udała, ale i pacjent przeżył (przepraszam, nie mogę wyjść z tych żartów sponsorowanych przez NFZ). Masz to na innych koncertach, masz?
„Still Got the Blues” – Gary Moore. Przemysław Pierożyński opanował powalające solówki z tego utworu specjalnie dla swej żony (ja mam zlecenie na „Maggot Brain” Funkadelic).
„Napad” – Mrozu. Z lat 60. i 70. wpadamy na chwilę do współczesności…
„I Got You (I Feel Good)” – James Brown. ...ale zaraz wracamy do jedynie słusznej epoki muzycznej.
„Gimme Some Lovin'” – The Spencer Davis Group. Znów wersja The Blues Brothers skradła serce algorytmowi playlist radiowych, ale dla mnie to zawsze będzie utwór zespołu Spencera.
„You Never Can Tell” – Chuck Berry. Kto robił pod sceną za Vincenta Vegę, a kto za Mię Wallace?
„Wehikuł czasu” – Dżem. „Znacie coś Dżemu?” – na szczęście to pytanie nie padło z sali.
„(I Can’t Get No) Satisfaction” – The Rolling Stones. Wprawdzie nie zagrali „Riders on the Storm”, co byłoby dobrym zwieńczeniem koncertu w obliczu nadciągającej ulewy, ale i tak czuję pełną satysfakcję muzyczną!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz