Człowiek chodzi tyle lat po świecie, ale ciągle może zrobić coś pierwszy raz. Na przykład pierwszy raz wybrać się na Open’er.
„Wybrać się na Open’er” to zresztą za dużo powiedziane. Rozsądnie gospodarując siłami (głównie moimi, bo przecież nie młodzieżowej małżonki) oraz strategicznie zarządzając czasem obejrzeliśmy po prostu koncert Måneskin i wycofaliśmy się na z góry upatrzone pozycje, czyli do Gdyni.
W tym momencie pojawia się pytanie „A co z Foo Fighters?”. Nic, nie jara mnie. Nie mówię, że skończyli się, zanim zaczęli. Po prostu nie czuję tego.
Czy czuję Måneskin? Mniejsza o to, ważne, że czuje małżonka, największa fanka tej włoskiej ekipy w Polsce, a może nawet w całej Europie Środkowo-Wschodniej. Zjawiliśmy się przecież na tym koncercie w ramach obchodów jej bardzo okrągłych urodzin.
W przypadku festiwali nie tylko wykonawcy są ważni, ale i logistyka. Najpierw trzeba było dostać się na ul. Zieloną w Kosakowie, a potem zadeptywać zielone hektary, co przywodziło mi na myśl PZHS-y…
Potem pół godzinki w kolejce do macanka…
I, jak na dyrektora operacyjnego przystało, pokierowałem sprawami tak, że stanęliśmy pod sceną (pod odpowiednią sceną!) kwadrans przed wejściem na nią Måneskin i jakieś dwanaście minut trzydzieści pięć sekund przed tym, jak rozentuzjazmowany tłum zaczął skandować nazwę zespołu. W całkiem niezłym miejscu nawet (potem okazało się, że za nami stanęło jeszcze parę tysięcy mniej ogarniętych logistycznie osób, które ewidentnie musiały dotrzeć już po rozpoczęciu).
A przecież nie można było stracić ani minuty, bo koncert festiwalowy siłą rzeczy krótki.
„Don't Wanna Sleep”. Gitara, perkusja, bas, wokal… W tej, budującej napięcie, kolejności pojawili się na scenie.
„Gossip”. Żona obserwuje Damiano, ja Victorię…
„Zitti e buoni”. Mogliby śpiewać tylko po włosku, prawda?
Ale z samym włoskim nie wybiliby się nigdy nawet na „prawie headlinera”. A „almost headlining” chyba Damiano nieco boli… Więc zespół Światło Księżyca musiał grać w pełnym słońcu.
„Honey (Are U Coming?)”
„Gasoline”. Pierdol się, benzyniarzu!
„Beggin'”. Grałem to podczas walentynkowej audycji, ale w oryginalnej wersji The Four Seasons.
„For Your Love”. Najdzikszy muzycznie moment koncertu!
„I Wanna Be Your Slave”. Taneczny nastrój udzielił się Thomasowi.
„Mammamia”. Zanim Damiano zrzucił fatałaszki, Ethan i Victoria zrobili grę wstępną.
„Bla Bla Bla”
„Kool Kids”. Szaleństwo na scenie. Sam bym się rzucił w objęcia dowolnemu członkowi zespołu!
I co? To koniec? Festiwal ma swoje prawa, minęła dokładnie godzina, więc nie licząc na nic więcej, ruszamy do wyjścia z sektora, co idzie wolno. Po dziesięciu minutach niespodziewanie (?) wychodzi Thomas i robi długi gitarowy wstęp do „The Loneliest”.
A na prawdziwy koniec ponownie „Gossip”. Na scenie pojawia się Tom Morello, który przecież uczestniczył w nagraniu tego utworu. Czy jego obecność na festiwalu (zagrał parę godzin później na mniej zacnej scenie) była przypadkowa czy w pakiecie? Nie trafiłem na RATM (chociaż się kiedyś wybierałem), więc chociaż Morello...
Skrót całości dla większego żalu, jeśli się nie było:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz