Tradycja taka, że raz do roku trzeba wpaść na koncert Piotra Bukartyka. Za każdym razem jest inaczej.
Ten występ, znów w niezawodnej Sowie, miał najbardziej kameralny klimat ze wszystkich sześciu, na jakich byłem. Ajagore tym razem bez perkusji, frekwencja nienachalna, na zewnątrz mróz, repertuar liryczny, prawie niepolityczny.
Kilka nowych utworów, na przykład ten, któremu nadałem roboczy tytuł „Smętny długi weekend” od pierwszych słów piosenki, a mógłbym przecież „Ławeczka”, na wzór sztuki Aleksandra Gelmana, w której przebrzmiały lowelas spotyka po latach ponownie tę samą kobietę, ale jej nie rozpoznaje (tu sytuacja jest odwrotna).
Cała liryka poszła w pizdu przy „Qrwa, qrwa”.
Koncert był przekładany, pewnie z powodu choroby. Nie pytaliśmy czyjej, ale Piotr chyba się oszczędzał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz