sobota, 10 grudnia 2022

Bedąc wiernym fanem zwycięskich drużyn

Planując dwutygodniowy pobyt w Marrakeszu nie wiedziałem, czy cieszyć, czy żałować, że nie trafiliśmy do jednej grupy Mistrzostw Świata z reprezentacją Maroka. Może jednak cieszyć…


Dzięki uniknięciu na tym mundialu konfrontacji Polska-Maroko, mogłem bez żadnego rozdarcia moralnego przeżywać wspólnie z całym Marrakeszem radość trzech kolejnych zwycięstw marokańskiej drużyny.

Pierwszą emocją piłkarską w czasie urlopu był wszakże mecz Polska-Argentyna (30 listopada), który oglądaliśmy w Bakchich Cafe. Obok, przypadkiem, usiadła jakaś inna para z Polski. Odnoszę jednak wrażenie, że większość konsumentów podawanych tam całkiem znośnych tajinów kibicowała bardziej Messiemu niż mojemu imiennikowi. Wynikiem, który znamy, byli na pewno usatysfakcjonowani.

Po 1 grudnia, gdy Maroko, wygrawszy 2:1 z Kanadą, zakończyło fazę grupową na pierwszym miejscu, entuzjazm wypełnił ulice, place i oczywiście… stragany. Zauważmy, że obok flag marokańskich, są również dostępne flagi Hiszpanii, z którą nasi gospodarze zagrali kilka dni później. Arabski sprzedawca ma wszystko!

Nim na murawę wybiegły reprezentacje krajów położonych po obu stronach Cieśniny Gibraltarskiej (zaczynam bredzić niczym rasowy komentator sportowy), czekały nas jednak zmagania polsko-francuskie. Optymistą nie byłem, co udowadnia moja wypowiedź z Le Jardin Secret na 2 godziny przed meczem.


Po przeniesieniu się z Tajemniczego Ogrodu do Terrasse la maison des épices, mieliśmy nadmiar wrażeń: mecz, obiad, widok na góry Atlas i kilku muezinów w sąsiednich meczetach wzywających wiernych do modlitwy.


Jaki był wynik, wiemy (francuski właściciel riadu, w którym mieszkaliśmy, ewidentnie na tę okoliczność zaprosił nas na pocieszającą kolację). No więc ten wynik był mniej więcej taki, jak to boisko, które zobaczyliśmy następnego dnia przy Rue El Iraq…

Nota bene znajduje się ono jakieś 300 metrów od hotelu firmowanego przez Cristiano Ronaldo. Mógłby się CR7 szarpnąć i ufundować chłopakom coś lepszego.

Do sauade jeszcze wrócimy, bo na razie kolejnego dnia czekał nas mecz z Hiszpanią. Tak, „nas”, bo po odpadnięciu Polski nie pozostało nam nic innego, jak utożsamić się z Lwami Atlasu (czy ten komentatorski styl jest zakaźny?). Stawiliśmy się więc karnie w wypełnionej po brzegi strefie kibica na słynnym placu Dżami al-Fana.

Uczciwie mówiąc wytrwaliśmy tam pierwszą połowę, a drugą i dogrywkę oglądaliśmy w zaciszu naszego riadu. Nawet „zacisze naszego riadu” musiało usłyszeć to, co się stało na ulicach Marrakeszu, gdy Hakimi strzelił decydująco karnego, czego nie udało się nam niestety zobaczyć, bo tych emocji nie wytrzymał marokański dostawca internetu komórkowego.


Aż wyszedłem na Derb Dabachi (nasza codzienna ulica), by to zobaczyć. A było co!


Po czterech dniach, gdy przyszło się zmierzyć z Portugalią, zastosowaliśmy inną strategię. Pierwszą połowę obejrzeliśmy w riadzie, a na końcówkę drugiej, podekscytowani jak cała północna Afryka prowadzeniem Maroka 1:0, wybraliśmy się na plac Dżami al-Fana. Nie ma co ukrywać, przyszliśmy na gotowe. Oto ten historyczny moment:


Cieszyliśmy się z piłkarzami…

… i z młodym fanem Hakimiego (mądry jestem, bo sprawdziłem jaki ma numer koszulki)…

… i z gibkimi nastolatkami wznoszącym się w swym entuzjazmie ku niebu…

… i z międzynarodowym towarzystwem chłonącym historię z tarasu…

… i z dumnym posiadaczem największej flagi na placu…

… i z tą dziewczyną, która mignęła nam przed oczami na tylnym siodełku skutera.

Na koniec, jakby emocji było mało, wracając do riadu utknęliśmy w potwornym korku na Derb Dabachi. Przez chwilę było groźnie, ale mieszkańcy Marrakeszu, przyzwyczajeni do tego, że w wąskich uliczkach bywa ciasno, zachowali spokój.

PS 1
Pamiętałem remis w mundialowym meczu Polska-Maroko sprzed 36 lat, który oglądaliśmy nocą w czasie praktyk zawodowych w Bielsku-Białej. Nawet wspomniałem o tym jakiemuś sprzedawcy w czasie zwyczajowej pogawędki odwracającej uwagę od kwestii ceny. Nie zrobiło to na nim wrażenia. Podobnie jak nazwisko Kasperczaka, który wszakże prowadził marokańską drużynę w 2000 roku. Gdy dodałem, że Henryk, to powtórzył ze zrozumieniem „Enri” (ale kto wie, czy nie przypomniał mu się Thierry Henry).

PS 2
Porażkę z Francją obejrzałem już po powrocie do Polski, dzięki czemu uniknąłem mniej przyjemnych przejawów kibicowskich emocji…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz