Zdzisławowi Beksińskiemu tragicznej śmierci nie zazdroszczę, ale wyobraźni owszem. Zmierzyłem się z nią na sanockim zamku, gdzie prezentowana jest większość jego spuścizny.
Gdy tam byłem, trwały prace nad budową dodatkowego skrzydła zamku, żeby pomieścić w niej kilka tysięcy dzieł Beksińskiego.
Beksiński malował w szczytowej formie kilkadziesiąt obrazów rocznie. O ile wiem, nie nazywał ich. Jak myślę, żeby nazwą nie sugerować niczego odbiorcy, nie ograniczać jego wyobraźni. Bo, umówmy się, dzieło sztuki składa się z:
- artysty,
- dzieła właściwego,
- kontekstu,
- prezentacji,
- odbiorcy,
- interpretacji,
- i pewnie czegoś tam jeszcze, czego nie chce mi się wymyślać.
A zatem odbieram i nazywam zgodnie ze swoją wyobraźnią.
„W kolejce do zmartwychwstania”:
„Ostatni wodopój”:
„Na chwilę przed sukcesem”:
„Drużynowy jest wśród nas”:
„Fundusz Wczasów Pracowniczych”:
„Apoteoza apostazji”:
„Matka czeka”:
„Nie mamy pana płaszcza”:
„Miss Finis Poloniae”:
„Córka-Polka”:
„Koalicja strachu”:
„Jeszcze jedna cegła w murze”:
„Ziemia mi zbrzydła, odlecę stąd”:
„Przeprowadzka”:
„I nie opuszczę cię aż do śmierci”:
A teraz (jeśli starcza jeszcze wyobraźni), wyobraźmy sobie, że Beksiński przejmuje spuściznę przodków...
...i zajmuje się projektowaniem autobusów:
Kącik filmowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz