Bieszczadzki dzień trzeci. Każdy region ma swoją kuchnię. Albo przynajmniej udaje, że ją ma. Niczego Bieszczadom tu nie zarzucam. Wręcz przeciwnie. Unikalność kuchni wyraża się również w niejednoznaczności. Coś, co zawsze znałem jako naleśnik (ewentualnie w obcych krajach jako „pancake”), tu okazuje się czymś, co ja i żona zgodnie określiliśmy racuchem.
Jak zwał, tak zwał. W Wetlinie smakuje wszystko, nawet jeśli nie było się na Połoninie Wetlińskiej. Tzn. było się 22 lata temu. Czyli umówmy się tak – w 1988 roku wszedłem na Połoninę, zmęczyłem się, a dopiero dziś zjadłem zasłużony wówczas solidny obiad (wtedy musiały wystarczyć nam herbatniki z kisielem).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz