niedziela, 10 lipca 2016

Floydowska Strona Ostródy

Sądziłem, że ubiegłorocznego nasycenia Pink Floydami, kiedy po wysłuchaniu w ciągu dwóch dni czterech razy na żywo „The Dark Side of the Moon” poszedłem do domu i jeszcze sobie włączyłem „Ciemną stronę”, nie da się przebić. Myliłem się. W ten weekend natężenie Floydów przekroczyło sto barrettów na godzinosłuchacza. Niektórych utworów (na przykład „Money” czy „Wish You Were Here”) wysłuchaliśmy od piątku do niedzieli w Ostródzie w trzech różnych miejscach nad Jeziorem Drwęckim aż cztery razy.



Floydowska Strona Ostródy (nazwa moja, przyznaję się) to pomysł na festiwal, jaki Darek miał zapewne od wielu lat, może jeszcze od czasów Technikum Elektromechanicznego w Kętrzynie, które w odstępie kilku (ale nie tak wielu) lat ukończyliśmy. Darek już w tamtych czasach organizował szkolne wysłuchania „The Wall” z budową muru (ja na konkurencyjnej imprezie puszczałem „Number of the Beast” zupełnie innego zespołu). Ubiegłoroczny lipcowy koncert w Ostródzie, największy w dotychczasowych dziejach Spare Bricks, upewnił wszystkich w przekonaniu, że to będzie dobre miejsce na floydowski festiwal. Zresztą w ciekawym towarzystwie innych imprez.


Pink w piątek
Po przedarciu się przez powstającą obwodnicę Ostródy (w zasadzie obwodnicę obwodnicy, bo już od lat nie jeździło się przecież przez centrum miasta), trafiłem na próbę Spare Bricks, który swą kwaterę ustanowił przy ul. Pionierskiej. Próba kameralna, bo i pierwszy występ miał być kameralny. Na przykład Michał trzymał rytm przy użyciu pałek trzcinowych, którymi uderzał o futerał gitary i pudło od akordeonu. Na Jackowym akordeonie grał oczywiście Tomek, ukryty przezornie za rogiem pokoju.


Kameralność występu w całej swej krasie ujawniła się podczas pierwszego koncertu Floydowskiej Strony Ostródy, który odbył się w restauracji hotelu Willa Port.


Nie, to nie było granie do kotleta. Po pierwsze w trattorii La Riva nie dają kotletów. Po drugie w restauracjach grali najwięksi, na początku (Beatlesi – Hamburg) lub na koniec (Elvis – Las Vegas). Spare Bricks są mniej niż po środku, więc też chcieli mieć to doświadczenie za sobą.


Nietypowe okoliczności, nietypowy repertuar. Zagrali pierwszy raz przed publicznością „The Gnome” z pierwszej płyty, singlowe „Julia Dream”, „Cymbaline” z soundtrackowego albumu „More”, „Two Suns in the Sunset” z ostatniej watersowskiej płyty Floydów „The Final Cut”, „Lost for Words” z zupełnie innej epoki i z zupełnie innym autorem (autorką w zasadzie), czyli z „The Division Bell” z tekstami Polly Samson oraz szekspirowski „Sonet 18”, który David Gilmour w 2001 roku nagrał z wielkiej miłości do żony.


I mogłem to wszystko zarejestrować, gdybym tylko zechciał nie zapomnieć włączyć mikrofonu w swej wypasionej kamerze... Mógłbym na przykład zarejestrować jak Jacek sięga po swego czerwonego Stratocastera i na chwilę odbierając chleb Pawłowi gra pierwszą solówkę w „Shine On You Crazy Diamond Part I-V”. Zostały z tego tylko nieme obrazy... Aż do niedzieli, ale nie uprzedzajmy faktów.


Gdy już sobie przypomniałem o mikrofonie, zapisałem dla potomności trzy końcowe fragmenty piątkowego koncertu, czyli „Hey You”, od kilkunastu koncertów wykonywane po polsku.


„Money”.


Oraz na finał pierwszego dnia jako zapowiedź sobotniego wydarzenia premierowe odśpiewanie „Another Brick in the Wall Part II” po polsku. Z moim tekstem, który poprawiałem przez ostatni rok kilkakrotnie aż do oczywistej doskonałości, że tak nieskromnie podsumuję.


Relacja z pierwszego dnia nie byłaby pełna, gdybym pominął fanów Pink Floyd i Spare Bricks, którzy dosiedli się do naszej loży szyderców. W przerwach między setami muzycznymi były autografy i dyskusje o muzyce.


W dyskusji o tym czy Floydów warto tłumaczyć, wyciągnąłem asa w rękawie, czyli taki oto przykład niezrozumienia tej twórczości...


Prawdziwy finał piątku? Romantyczna kąpiel w zalanym nocnym deszczem Jeziorze Drwęckim... Nie, nie moja :)

Floyd w sobotę
A w sobotę od rana ciężka praca.


Kto od rana, ten od rana... Kto pracuje, ten pracuje... Niektórzy poszli się relaksować za mostek.


Nawet za mostkiem można było jednak obcować z Pink Floydami.


Sobotni występ był równie nietypowy jak piątkowy.


W zupełnie nierockandrollowej porze, bo zaczął się w samo południe.


Bez planu koncertowego, w znacznej mierze z improwizowanym przebiegiem i z publicznością, która zbierała się przez ponad cztery godziny.


Oraz z lożą szyderców na scenie, czyli trójką prowadzących, którzy zawsze mieli dużo do powiedzenia przed utworami, a zwłaszcza po nich. Najlepszy moment? Gdy w zapale komentatorskim myliłem Spare Bricks z Pink Floydami. W końcu nie ma wielkiej różnicy, prawda? :)


W loży szyderców Robert, Jarek i Tomek.


No i z gośćmi na scenie. Pierwszym był Dominik Wagner, który zagrał na perkusji w „Time/Breathe (Reprise)”.


Jeśli ktoś lekceważy znaczenie perkusji w zespole, niech posłucha jak zmieniło się brzmienie Spare Bricks po chwilowym zastąpieniu Michała Dominikiem.


Teraz fragment kronikarski, czyli kolejne utwory, jakie usłyszeliśmy i skomentowaliśmy przed wielkim finałem.

„Wish You Were Here”, czyli jak poznać piosenkę po krzesełku gitarzysty.


„Coming Back To Life”, czyli chłopaki się śmieją z Davida, że żona mu pisze teksty.


„Hey You”, czyli co poeta miał na myśli.


„Money”, czyli wspomnienie Henry’ego McCullougha.


„Rattle That Lock”, czyli nie mam nic do dodania.


„Smile”, czyli co się stało z Floydami.


I kogo kochasz bardziej – Watersa czy Gilmoura?


„The Gnome”, czyli psychodelia inspirowana Tolkienem.


„Brain Damage” / „Eclipse”, czyli wspomnienie odźwiernego.


Było jeszcze „Echoes” z premierowym wykonaniem po polsku mojego tekstu (nie udało mi się zarejestrować, ale wysłuchałem z satysfakcją z widowni) oraz „Run Like Hell” (moje notatki mówią, że znów do zespołu dołączył na perkusji Dominik Wagner, ale mnogość wrażeń powoduje, że zupełnie nie pamiętam tego momentu).


Pora na floydziątka, czyli zespół prowadzony przez Czarka Nowakowskiego w mrągowskim Art Music Center.


Skład: Adrian (perkusja), Szymon (klawisze), Paweł (bas), Kuba (gitara) oraz wokalnie Julka, Angelika, Karolina, Ala, Jola, Wiktoria, Wojtek Kuba, Bartek i Kacper.


Najpierw zagrali „Another Brick in the Wall Part II”, jeszcze po angielsku.


Potem niespodziewanie utwór „See Emily Play”, w którym do dzieciaków dołączył Paweł na gitarze, a przy klawiszach pozostał Szymon (bo Tomek wziął się za filmowanie).


Agnieszka chwilowo nie ma co robić.


Ale wraca na scenę, bo połączone siły Spare Bricks i mrągowskiego zespołu Czarka wykonały następnie „Shine On You Crazy Diamond Parts I-V”.


I jeszcze „Hey You”, znienacka po... angielsku. Agnieszka i Jacek po miesiącach śpiewania utworu po polsku mieli niezauważalne problemy z oryginalnym tekstem.


W przerwie i w oczekiwaniu na wielki finał, gry i zabawy ludu polskiego. Z żoną Jacka chwalimy się okolicznościowymi pieczątkami.


No i każdy dostał certyfikat:


Jacek fotografuje się z kolegą basistą.


Ja fotografuję się z kolegą gitarzystą, aż wpada ochrona i nas wygania. Nareszcie...


Nareszcie, bo najwyższa pora na zapowiadany wielki finał. A było nim zbiorowe wykonanie z zaproszonymi gośćmi oraz z publicznością „Another Brick in the Wall Part II” po polsku.


Z moim tłumaczeniem, które popełniłem w 2012 roku, a następnie kilkakrotnie dopieszczałem.

Po co nam ta edukacja?
Po co nam kontrola głów?
I bez sarkazmu w mrocznej klasie!
Profesorze, odpuść już!
Hej! Psorze! Zostaw dzieci już!
W końcu jest to jeszcze jedna cegła na mur
W końcu jesteś jeszcze jedną cegłą na mur

Po co nam ta edukacja?
Po co nam kontrola głów?
I bez sarkazmu w mrocznej klasie!
Profesorze, odpuść już!
Hej! Psorze! Zostaw dzieci już!
W końcu jesteś jeszcze jedną cegłą na mur
W końcu jesteś jeszcze jedną cegłą na mur
Olsztyn, 25.06.2012, poprawki 16.08.2015, 19.03.2016 i 8-13.05.2016

Najpierw jednak Agnieszka przeprowadziła próbę, a potem zagoniliśmy wszystkich do pracy, czyli do budowania muru.


Zrobiliśmy to metodą harcerską, czyli dobrym przykładem instruktora.


W efekcie oddzieliliśmy widownię od sceny solidnym, choć przecież symbolicznym murem.


Jakby to powiedział pewien słynny Osioł: Tak piękny mur przy tak skromnym budżecie.


Nie, to nie Shrek. To Jacek.


Gotowi? To śpiewamy! Za murem udało się nam zgromadzić kilkadziesiąt osób.


Po pierwszej zwrotce nastąpiło efektowne, jak zawsze, zburzenie muru.


Pańskie oko konia tuczy. Autorytatywnie potwierdzam, że nikt się nie pomylił w tekście.


Co było o tyle łatwe, że każdy dostał do ręki certyfikat udziału w wykonaniu „Another Brick in the Wall Part II” wraz z polskim i angielskim tekstem.


Na dowód film, gdyby naszą akcją zainteresował się komitet rekordów Guinnessa:


I jeszcze pamiątkowe zdjęcie (autorstwa Leszka Paradowskiego) wszystkich odważnych, którzy stanęli na scenie i zaśpiewali.


Na finał dwa utwory, wykonane na zgliszczach muru, już po Bożemu, bez zmian składu i bez publiczności.


„Money” (trzeci i bynajmniej nie ostatni raz podczas Floydowskiej Strony Ostródy).


„Wish You Were Here” (też trzeci i bynajmniej nie ostatni raz podczas Floydowskiej Strony Ostródy).


Końcowy ukłon wykonawczy – zespół, Darek i ja.


I to mógłby być koniec pełnej wrażeń soboty, ale nie... Najpierw odprawa programowo-organizacyjna zespołu w naszym gościnnym pokoju.


A wieczorem (gdy już amfiteatr opuścili kuglarze i fani ognia) pokaz filmu „The Wall” z moim polskim tłumaczeniem.


Na finał zmarznięci (w środku lata!) obejrzeliśmy nad brzegiem Jeziora Drwęckiego pokaz laserowy.

Pink Floyd w niedzielę
Niedzielny poranek zaczął się od akcentu familijnego. Spare Bricks mają talent do dawania koncertów w nieprzypadkowych terminach (premiera ostatniej płyty Pink Floydów, zaćmienie Słońca). Tym razem udało się im trafić w urodziny Anity, co zostało uczczone tortem.


Zachęcony rodzinną atmosferą rzuciłem się do gitary wykonując nieoczywistą wersję „Time”, oczywiście po polsku. Nieoczekiwana zamiana miejsc – ja gram, Jacek robi zdjęcie.


Moje wykonanie zostało natychmiast skontrowane przez Agnieszkę, która poczęstowała się moją kartką...


...i Pawła, który poczęstował się moją gitarą.


Uwaga, premiera po polsku w pokoju nr 6 naszego hotelu! Sytuacja jak na dawnej rockandrollowej trasie. W zasadzie powinniśmy zostawić jakiś pamiątkowy napis na ścianie, ale Darek nie przewidział w budżecie środków na hotelowe demolki...


A potem sytuacja zrobiła się jak na koloniach, bo zrozumieliśmy, że niedługo przyjdzie pora rozstania... Najpierw jednak zebraliśmy się pod namiotem obok trattorii La Riva, by wysłuchać jeszcze jednego, finałowego koncertu Spare Bricks. Ze względu na skromność sceny Michał ograniczył zestaw do werbla i centralki (zupełnie jak Ringo Starr), ale pozostało to bez wpływu na jakość wykonania.


Zjawili się ponownie najbardziej wytrwali fani (a nawet jakaś cudownie odnaleziona krewna).


W niedzielne południe zespół zagrał aż 15 utworów, z przerwą na obiad.


Uwaga, odcinek kronikarski. Zaczęli od „Coming Back to Life”.


„The Gnome”.


„Julia Dream”.


„Set the Controls for the Heart of the Sun”.


Czyli obiecane urodzinowe wykonanie dla Anity. Każdy by się cieszył :)


Przy okazji odnalazła się reszta perkusji Michała:


„Dogs”, zasugerowane przez kogoś z publiczności.


„Comfortably Numb”.


„Wish You Were Here”.


„Cymbaline”.


„Shine on You Crazy Diamond, Parts I-V”.


Z solówką Jacka na czerwonym Startocasterze, uderzająco podobnym do mojego (założylibyśmy Czerwone Gitary, ale taki zespół już jest, ma zresztą tyle samo lat co Floydzi i nie przejmując się niczym nadal działa).


„Lost for Words”.


„High Hopes” (w końcu jakiś utwór grany pierwszy raz podczas tego weekendu).


„Another Brick in the Wall Part II”, wykonane po polsku, również dzięki rozdawanemu przeze mnie tekstowi na wczorajszych certyfikatach.


W tym utworze za klawiszami usiadł Czarek Nowakowski i nawet dyrygowany przez Tomka zagrał solówkę. Agnieszce towarzyszyła podopieczna Czarka, gotowa zaśpiewać w każdym języku świata. Taką mamy utalentowaną młodzież!


„Echoes”, po polsku i w końcu udało mi się to zarejestrować (pierwszą próbę Agnieszka podjęła w Łomży, ale na próbie się wówczas skończyło).


„Brain Damage” / „Eclipse”, czyli koniec.


„Money”, czyli bis, w którym zespół otarł się o heavy metal!


No to jeszcze końcowy ukłon.


I można się pakować.


Końcowa refleksja (o ile jeszcze komuś w tym miejscu chce się czytać)? Frekwencja nie była, szczerze to sobie powiedzmy, największa, ale przecież wiemy dlaczego:
1. budowa obwodnicy wokół Ostródy kompletnie sparaliżowała komunikacyjnie to miasto, a mieszkańców innych miejscowości wręcz zniechęciła do wjeżdżania na „siódemkę”,
2. pogoda w kratkę w ogóle kłóci się z ideą pojawiania się nad jeziorem,
3. jak coś jest za darmo, to od razu robi się mniej chętnych (no, chyba że Radom i wkracza chytra baba, ale Spare Bricks już w tym roku tam występował),
4. trzydniowa podaż mogła przewyższyć popyt,
5. szczyt NATO odbywał się wprawdzie 200 kilometrów na południe, ale jeśli po drodze z Olsztyna do Ostródy widziałem trzy patrole policyjne + dwa dziwnie zaparkowane samochody wyglądające na tajniaków + jedną panią lekkich obyczajów, to wiadomo, że debata mogła sparaliżować mentalnie cały kraj,
6. nie zapominamy o Euro, neutralizującym przez cały miesiąc wszelkie emocje niepiłkarskie,
7. i w ogóle jakoś miasto świeciło pustkami, nawet piątkowy koncert Dżemu odbył się przy zupełnie niegodnej tego zespołu widowni.

I wszystkie filmy w jednym miejscu:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz