środa, 30 kwietnia 2014

Wrocław dnia pierwszego

Pierwszy wrocławski dzień, wieczór w zasadzie, udany, choć krótki. W klimatycznej kawiarni Literatka przy Rynku (w Rynku, na Rynku – zależy od zaboru...) sympatyczne spotkanie z basistą zacnego zespołu. Miło pogadać z kimś, kto nadaje na tych samych falach. Może coś z tego będzie na polu artystycznym.

A w tle widowisko Wielka księga Aniołów i Ludzi. 10 lat w Unii. Kto się nie cieszy, ma kajlę na iberlaufie, żeby nie powiedzieć dosadniej.


To zdjęcie zrobione z pewnej restauracji przy Rynku (na Rynku, w Rynku), gdzie napotkały mnie pyszne pierogi i zasmażana słodka kapusta. Gdy na początku zapytałem kelnera o specjały kuchni żydowskiej, bo takie między innymi skojarzyłem sobie z nazwą tej restauracji, wydał się obrażony. Nie wiem tylko czy był to filosemita i odczytał w moim pytaniu drwinę z dzielnego narodu, czy może antysemita i dalej to już wiadomo...
Różnie mogło być. Antysemitów i ksenofobów nie brak. Mój zdecydowanie były kolega z pozycji piłsudczykowskich przechodzi ewidentnie na endeckie, co obserwuję po jego wypowiedziach. Co trzeba mieć w głowie, żeby najpierw przepracować kilka lat w Anglii czy innej Irlandii, a następnie zachwycać się hasłem „Praca w Polsce tylko dla Polaków”?

sobota, 26 kwietnia 2014

Powrót z gwiazd

Jeśli któraś książka mogła młodego miłośnika fantastyki naukowej pozbawić złudzeń, to na pewno „Powrót z gwiazd”. Zwłaszcza po wcześniejszej lekturze przepojonych socrealizmem (czego przecież jako trzynastolatek nie mogłem zdiagnozować) „Astronautów”. Wprawdzie nikt bohaterów książki Stanisława Lema nie raził prądem, jak nie przymierzając Maksa Paradysa i Albercika Starskiego, ale wystarczy, że poraził obojętnością. A miało być tak pięknie...

Dylatacja czasu trafiła nie tylko do książek SF. Brian May na płytę „A Night at the Opera” napisał zgrabną piosenkę country. U Machulskiego bohaterowie przespali 53 najlepszych lat życia (nie pomylmy hibernacji z dylatacją), u Lema stracili 127 lat, a utworze Queen równy wiek. Tylko nie wiadomo który.


Moje tłumaczenie „’39” zacząłem w czwartek, skończyłem w sobotę. Gdybym poruszał się z prędkością większą od światła, może zacząłbym dziś, a skończył przedwczoraj...


Rok czterdziesty zbliżał się, tłum ochotników stanął, by
W tamte dni, gdy ziem nie było w bród
Wsiąść w błękitny świt na w pełnym słońcu piękny prom
Tych scen nie zapomni nikt

I noc goniła dzień
A gawędziarz bajał, że
Dzielnych dusz nie było brak
Co samotnych wiele dni poprzez mleczne morza szły
Nigdy w tył, nigdy w strach, nigdy w łzach

Czy mój słyszysz głos, choć lat tyle dzieli mnie
Czy mnie słyszysz, wołam znów
Niech twych listów w piasku ślad
Czeka dnia, gdy dłoń mi dasz
Znajdzie kraj naszych wnuków już

Rok czterdziesty zbliżał się, wprost z błękitu statek pruł
Ochotnikom dom śnił się
I wieść każdy niósł, że gdzieś nowe światy są
Choć z ciężarem w swym sercu szedł

Ziemia stara, szara jest, me kochanie z dala gdzieś
Może z niej już nie ma nic
Bo choć przeszło tam lat sto, postarzałem się o rok
W oczach twych twej matki wzrok widzę dziś

Czy mój słyszysz głos, choć lat tyle dzieli mnie
Czy mnie słyszysz, wołam znów
Niech twych listów w piasku ślad
Czeka dnia, gdy dłoń mi dasz
Znajdzie kraj naszych wnuków już

Czy mój słyszysz głos, choć lat tyle dzieli mnie
Czy mnie słyszysz, wołam znów
Wszystkich listów twoich ślad
Nie da tyle, co dłoń twa
Życia mam
Tyle mam
Współczuj mi
Olsztyn, 24-26.04.2014

Każdy Polak, wiadomo, słyszy „trzydziesty dziewiąty” i myśli wrzesień, wojna, Hitler. Nie, to o tym.


Horacy Tłumacy - na Facebooku
Horacy Tłumacy - na YT
Horacy Tłumacy - lista przetłumaczonych piosenek

piątek, 25 kwietnia 2014

Pani minister śpiewa

Na insynuacje opozycji, że w Polsce się fałszuje, premier odpowiedział śpiewająco. Jego wykonanie „Hey Jude” raczej na listy przebojów nie wskoczy, ale chyba nikt nie zaprzeczy, że lepiej fałszować przy śpiewaniu, niż przy urnach wyborczych. Może świat byłby zresztą lepszy, gdybyśmy politykę uprawiali z pieśnią na ustach. Skoro już Donald Tusk dał dobry przykład i postawił na Beatlesów, to jego ministrowie w zaciszu gabinetów ćwiczą zapewne swoje wersje przebojów liverpoolskiej czwórki.

Minister rolnictwa i rozwoju wsi waha się między „Strawberry Fields Forever” i „Piggies”, ale coś czuję, że wybierze raczej świnki, niż truskawki. Szef resortu pracy i polityki społecznej jeszcze kilka lat temu nuciłby może „When I'm Sixty-Four”, lecz po podniesieniu wieku emerytalnego do 67 lat chodzi mu po głowie „Eight Days a Week”. Czyli gotujmy się na pracę osiem dni w tygodniu... Minister zdrowia ma najprościej. Na wszystkie bolączki wypisuje recepty z pieczątką „Doctor Robert” i jak ręką odjął. Minister transportu, budownictwa i gospodarki morskiej od rana na cały głos ćwiczy „Yellow Submarine” i nikt już nie powie, że Polska da się odepchnąć od morza.
Nie wiadomo, co śpiewa się w ministerstwie spraw zagranicznych, bo to jednak sfera wymagająca dyskrecji. Opozycja wytropiła, że „Back In The U.S.S.R.”, ale to podobno z radia leciało. Na korytarzach ministerstwa finansów urzędnicy niższego szczebla potajemnie podśpiewują „You Never Give Me Your Money”, ale oficjalne odprawy u szefa zaczyna i kończy z urzędowym optymizmem „Taxman”. Pełnomocnik rządu ds. równego traktowania sięga, w drodze wyjątku, a jakże, po piosenkę Lennona. Nucąc „Woman Is the Nigger of the World” przy słowie na „n” na wszelki wypadek z poprawności politycznej ścisza głos.
W ministerstwie obrony narodowej się nie śpiewa. Orkiestry dęte od lat ćwiczą „Pierwszą Brygadę” i ani myślą wciągać do repertuaru „Help!”.

(mój felieton z dzisiejszej prasy)

wtorek, 22 kwietnia 2014

Z powrotem w Polsce

Czwartego czerwca Paul McCartney ma wolny wieczór, gdzieś między Koreą Południową a Stanami Zjednoczonymi, zaś Donald Tusk objawił wczoraj swój talent wokalny śpiewając fragment „Hey Jude”. Ciąg dalszy ma nastąpić dziś...

Niektórzy połączyli już te fakty i wieszczą, że w poświąteczny wtorek premier ogłosi czerwcowy koncert Beatlesa w Polsce. Po prawie roku sir Paul znowu zagościłby na Stadionie Narodowym (a może w Gdańsku?), ale tym razem dla uczczenia ćwierćwiecza naszych prawie wolnych wyborów. Byłaby to zresztą o tyle ciekawa sytuacja, że kilka tygodni temu pogłoski mówiły o zaproszeniu przez Bronisława Komorowskiego Rolling Stonesów, co z przyczyn kalendarzowych okazało się nierealne. Dobrze, że prezydent i premier są z tego samego obozu politycznego, bo jeszcze tego nam brakowało, by ktoś chciał zapisywać Jaggera do PiS-u, a McCartneya do PO.
Jeśli faktycznie McCartney znów pojawi się w Polsce, to zapewne nie zabraknie „Back in the U.S.S.R.”. Po roku piosenka o moskiewskich i ukraińskich dziewczynach oraz o Gruzji zabrzmi w zgoła odmiennej rzeczywistości geopolitycznej.

(mój felieton z dzisiejszej prasy)

sobota, 19 kwietnia 2014

Stynki ekranizowane

W „Fali”, kinie mojego giżyckiego dzieciństwa, filmów nie wyświetla się od kilku lat, nawet nie wiem od kiedy. I nie wiem też, kiedy znów to nastąpi. A podobno ma nastąpić. Z pobliską restauracją „Ekran”, noszącą tę nazwę z pewnością nieprzypadkowo, sytuacja wyjaśniła się kilkanaście dni temu. Po wielu latach znów można zjeść na placu Grunwaldzkim krem sułtański, podobno za Gierka kultowy.



Kremu nie spróbowałem, ale spędzając wczorajszy wieczór w towarzystwie trzech miłych dziewczyn (zazdrośćcie mi) przetestowaliśmy podpłomyk z pastą serbską, podpłomyk z kozim serem, stynki z sosem czosnkowym, sałatkę z wędzonym łososiem i obowiązkowo cevapcici, skoro to restauracja z menu m.in. serbskim. Cevapcici poprawne, ale z samej wołowiny, więc jeśli ktoś chce poczuć to, co podają na Bałkanach, powinien sięgnąć raczej po wołowo-jagnięcy gurman. Mówię w ciemno, nie próbowałem. Drugie oblicze restauracji to kuchnia norweska. Nie wiem, czy stynki to niej należą, ale były niezłe.


Przez prawie cztery godziny testowaliśmy też Wojtka Kozikowskiego, gitarzystę, który potrafi zagrać wszystko i odnajduje się w każdym repertuarze.


Zaczął od melodii z „Łowcy jeleni”, było też klasyczne „Asturias” (Isaac Albéniz), które przypomniało mi Alhambrę, utwory Led Zeppelin, Beatlesów, Dżemu, Claptona, Elektrycznych Gitar, Starego Dobrego Małżeństwa, a nawet Jurka Porębskiego.


W te wieczory, gdy nikt nie gra, część artystyczną zapewniają fotosy filmowe na ścianach. Zabawa w rozpoznawanie zupełnie niewspółczesnych gwiazd pyszna jak tutejsza kuchnia.

niedziela, 13 kwietnia 2014

Przez zasiedzenie

Już w 1996 roku Olsztyn stał się miastem, w którym mieszkałem najdłużej. Przez zasiedzenie mogę zatem to miasto nazywać swoim. Wszyscy tu jesteśmy „skądś”, nawet tu urodzeni. Tego syndromu przyjezdnych pozbędziemy się może dopiero wtedy, gdy umrą wnuki tych, którzy na ziemię nazwaną potem Warmią i Mazurami przyjechali, dajmy na to, z Wilna.

Do obejrzenia wystawy „Ikony i ślady. Nasz Olsztyn” zachęcał mnie kilkakrotnie Marek Barański, jej współtwórca, ale naprawdę nie musiał. Znalazłem na niej swe osobiste dowody na to, że jestem już stąd.


Jedno z moich pierwszych zleceń dziennikarskich, wiosna 1993 roku, Biuro Wystaw Artystycznych. Pamięć mnie zawodzi, ale chyba chodziło o wernisaż wystawy Stasysa Eidrigevičiusa. Dobrze natomiast pamiętam, że dopadł mnie dr Bagiński i przedstawił Hieronimowi Skurpskiemu. Nie zdawałem sobie sprawy z powagi sytuacji...
Obraz „Konik na biegunach” Hieronima Skurpskiego z 1945 roku jest własnością Marka Barańskiego, z którym dekadę później dzieliłem kilka lat pokój przy ul. Trackiej.


Przepraszam za bezczelność, ale to zdjęcie mistrza Mieczysława Wieliczko z 1988 roku zatytułowane „Dachy Olsztyna”...


...kojarzy mi się z moim zdjęciem z czerwca 1992 roku. To było w czasie zajęć z nauk pomocniczych historii, gdy weszliśmy na poddasze zamku.


Maria Zientara-Malewska uwieczniona w rzeźbie przez Balbinę Świtycz-Widacką. Codziennie jeżdżę do pracy ulicą, której warmińska poetka jest patronem i już przyzwyczaiłem się, choć nie pogodziłem, że na jednym z bloków z jej nazwiska zrobiono imię (Maria Zientara Malewska). Gdy Maria Zientara-Malewska zmarła jesienią 1984 roku, powstał pomysł, by nazwać jej imieniem nową szkołę w Olsztynie. Ogłoszono nawet zbiórkę na budowę tej placówki. W maju 1985 roku drużyna harcerska w Reszlu, której byłem drużynowym, zorganizowała w tej intencji loterię fantową. Na konto budowy wpłaciliśmy chyba 1700 zł, mam w piwnicznym archiwum potwierdzenie przelewu. Nie mogłem przypuszczać, że jesienią 1988 roku w tej szkole, już istniejącej, zakładać będę szczep harcerski.


Plac pod „szubienicami” w styczniu 1989 roku wyznaczyliśmy sobie na alarmową zbiórkę tego świeżo powstałego szczepu harcerskiego. Chcieliśmy w ten sposób coś sprawdzić, już nie pamiętam, co – czy naszą sprawność organizacyjną, czy stan liczebny.
To miejsce kojarzy mi się też z tekstem, jaki w sierpniu 1993 roku napisałem na temat bitwy pod Tannenbergiem. Plac przed pomnikiem był wyłożony płytami z ruin mauzoleum Hindenburga, zwycięzcy z sierpnia 1914 roku.
Fot. Zbigniewa Grabowskiego z początku lat 50., z czasów budowy Pomnika Wdzięczności Armii Czerwonej według projektu Xawerego Dunikowskiego. Po przełomie 1989 roku zmieniono nazwę na mniej drażniącą – Pomnik Wyzwolenia Ziemi Warmińsko-Mazurskiej. Nazwa mniej drażni, pomnik nadal.


Nie byłoby pod koniec XIX wieku gwałtownego rozwoju Olsztyna, gdyby nie linia kolejowa. Ciekawe, jak wyglądałby dziś Olsztyn, gdyby w połowie lat 60. XX wieku nie zapadła decyzja o budowie Olsztyńskich Zakładów Opon Samochodowych. W grudniu 1995 roku dane mi było obserwować, jak Francois Michelin obejmuje w posiadanie sprywatyzowaną fabrykę. W ogromnej zakładowej sali zgromadziło się prawie tysiąc osób, przedstawicieli załogi. Przywitał się osobiście z każdym, co zrobiło na mnie ogromne wrażenie.
Projekty sgraffiti, jakie na potrzeby OZOS-u wykonał Mirosław Smerek (choć są tu też nazwiska Artura Nichthausera i Tadeusza Wójcika).


Rekordu świata na Stadionie Leśnym nie widziałem choćby z tego powodu, że nie było mnie jeszcze na świecie. Gdy w 1984 roku pierwszy raz pojawiłem się na harcerskiej imprezie w Lesie Miejskim, stadion był już wspomnieniem. Bardzo wdzięczne miejsce do podchodów, biegów harcerskich, przyrzeczeń, zobowiązań instruktorskich.


Cokolwiek by w telewizji nie leciało, zawsze znajdę kanał, na którym leci „Stawka większa, niż życie”. Olsztyńskie odcinki oglądam ze zdwojoną uwagą.
Autorem tego zdjęcia, wykonanego na olsztyńskim Starym Mieście w czasie kręcenia jednego z odcinków „Stawki...”, jest Ryszard Czerniewski.


Niedaleko klubu „Start” stanął w czerwcu 1991 roku ołtarz papieski zaprojektowany przez wspomnianych już Artura Nichthausera, Tadeusza Wójcika i Mirosława Smerka. Harcerze pełnili tam Białą Służbę, a ja byłem szefem noclegu, który mieścił się w pobliskiej szkole. Z ołtarza pozostał krzyż, potem powstał kościół, w którym 13 lat później powiedziałem „tak”.


Nie zdążyłem być w kilku miejscach, choćby w restauracji „Pod Żaglami”. Byłem tam w maju 1994 roku, w dniu, gdy Caritas otwierał Dom Dziennego Pobytu. I kilka lat później, obserwować, jak przebiegają prace przy wykańczaniu nowej siedziby Kurii Metropolitalnej.
Starsi wiekiem smakosze życia pamiętają zapewne wizyty Zbigniewa Cybulskiego, tu na zdjęciu z Wacławem Kapusto w 1962 roku.


W maju 1989 roku wieszałem w Olsztynie inne plakaty. Prawdę mówiąc nie pamiętam, z jakiej listy startował hm. PL Paweł Szawłowski, instruktor harcerski, architekt. Zwycięstwo dawało tylko zdjęcie z Lechem, ale pokażcie mi mądrego, który to wiedział przed 4 czerwca. Druh Szawłowski uzyskał 10 412 głosów, czyli 6,38 proc. Mandat poselski nr 259 zdobył Zenon Złakowski. Natomiast Erwin Kruk zdobył 142 315 głosów i mandat senatora.


niedziela, 6 kwietnia 2014

Tak jak w kinie

Pierwsze kadry filmu „The Grand Budapest Hotel” Wesa Andersona. Nachylam się do żony i porozumiewawczym szeptem znawcy, który zjechał kilkadziesiąt czeskich miasteczek, wyrokuję: „Český Krumlov”. Klapa. Film kręcony był w niemieckim Görlitz i innych miejscach w Saksonii. Nie zmienia to dwóch faktów - że Český Krumlov to naprawdę piękne miasteczko, które byłoby godne wysmakowanego filmu Andersona i że Europa Środkowa ma swój wspólny mianownik w historii.



Czemu miasteczka południowych Czech są jak wyjęte z monarchii Habsburgów? Władze komunistycznej Czechosłowacji zaniedbywały rozwój tych terenów, bo właśnie tam przebiegała granica z kapitalistycznym światem. Jeśli w coś inwestowano, to w zasieki i pola minowe. W efekcie klimatu takich miasteczek, jak właśnie Český Krumlov, nie zniszczyła pochopna industrializacja czy inna modernizacja.


Zaczątkiem miasta, typowa historia, był zamek nad Wełtawą, którego budowę rozpoczęto w XIII wieku. Najpierw mieszkali tam Vítkovci, a od 1302 roku stał się rodową siedzibą Rožmberków. Był nią do 1602 roku, gdy został sprzedany cesarzowi Rudolfowi II. W 1622 miasto i zamek przeszły w ręce Eggenbergów, a od 1719 do 1945 roku była to posiadłość Schwarzenbergów.


Najstarsza część zamku to tzw. Hrádek (Zameczek) z XIII wieku z charakterystyczną okrągłą wieżą. W 1590 roku, w czasie, gdy zamek przechodził renesansową przebudowę, wieża została pomalowana na bajeczne kolory i do dziś zdobi miasto.


W XIV wieku powstał Horní Hrad (Górny Zamek). Z zewnętrz wygląda dość posępnie, zwłaszcza za dnia.


Troszkę bardziej nastrojowo nocą.


Prawdziwe renesansowe piękno skrywa w środku.


Wewnętrznie środku piękny, z zewnątrz ogromny.


Drugi, co do powierzchni, zamek na terenie Republiki Czeskiej.


Český Krumlov nie kończy się na zamku. U jego podnóża, za rzeką, leży Stare Miasto. Na rynku stoi renesansowy ratusz (powstały w wyniku przebudowy dwóch gotyckich kamieniczek). Dziś znajduje się tam m.in. Muzeum Tortur, brrr...


Jak w wielu dawnych habsburskich miastach znajdziemy tu też kolumnę morową. Mariánský Sloup s Kašnou wybudowano w 1716 roku z wdzięczności po zakończeniu epidemii.


Nazwa miasta znaczy mniej więcej Krzywa Łąka, czy może bardziej Krzywy Łęg. To z pewnością od zakola Wełtawy, nad którym powstał zamek.


A film? Tak, miasteczko zagrało w kilku filmach, głównie mrocznych, np. „Iluzjonista”, „Hostel” i chyba „Oliver Twist”.

sobota, 5 kwietnia 2014

Znów zawołali nas

Chwalić się nie ma czym, ale dziś pierwszy raz widziałem na scenie Stare Drobne Małże. Omułki okazały się całkiem zjadliwe i ani takie stare, ani takie drobne. Podane w wykwintnej potrawie pt. „Gdy kiedyś znów zawołam cię” z mnóstwem smakowitych, proszę wybaczyć to porównanie, przystawek. Naturalnie pod patronatem „Gazety Olsztyńskiej”.



Dania serwował przystojny jak Artur Andrus i elokwentny jak George Clooney Waldemar Ślefarski.


Danie główne - Tomasz Kluz, Mariusz Kwas i Kamil Runiewicz.


Danie główne - Paweł Pająk.


Danie główne - Piotr Bardoński.


Danie główne z importu - Robert Tokarski.


Przystawka macerowana w sosie ADHD, czyli Piotr Sikorski. To było „Always on My Mind”, najbardziej znane w wykonaniu Elvisa Presleya. Rozpieranie się w pierwszym rzędzie skutkowało m.in. tym, że Sikor zaproponował mej osobistej małżonce, by na zawsze była w jego myślach. Ale potem emablował jeszcze kilka innych kobiet (czemu nie mężczyzn?). To zaraźliwe.


Przystawka skąpana w słońcu, czyli Alicja Golubiewska. „Tyle słońca w całym mieście” Anny Jantar śpiewała już oczywiście w czasach Los Vaticaneros.


Przystawka, której u „ramion płaszcz powisał”, czyli Basia Raduszkiewicz. „Ocalić od zapomnienia”, jedna z najpiękniejszych piosenek Marka Grechuty.


Może jeszcze trochę małży? „Nie widzę ciebie w swych marzeniach” Skaldów. Czemu Stanisław Wenglorz już nie śpiewa? Nie musi, Tomasz Kluz daje radę.


Marta Andrzejczyk, przystawka o smaku Dżambli. „Wymyśliłem ciebie” z jedynej płyty tego zespołu.


Duet z kwartetu, czyli trio. Anna Zalewska-Ciurapińska i Marcin Ciurapiński zaśpiewali najpierw „Gdybyś kochał, hej”, piosenkę z tekstem Franciszka Walickiego, czyli, jak go kiedyś zapowiedział prezes pewnej ważnej instytucji publicznej, Feliksa Wasilewskiego. Do dziś nie wiem, co miał na myśli. On chyba też. Dlatego teraz robi w polityce.


Przystawka tytułowa. „Gdy kiedyś znów zawołam cię” Krzysztofa Klenczona. Słowa Janusz Kondratowicz. Wielki dzień olsztyńskiej muzyki.


To nie przystawka, to przedwczesny deser. Świeża dostawa prosto od królowej. „I Want to Break Free” Queen.


Uwaga na satynową pościel! Przystawka prosto do łóżka. „Nights in White Satin” The Moody Blues.


Na koniec sałatka wielowykonawcza. Serwują w najlepszych kawiarenkach. „Odpływają kawiarenki” z repertuaru Ireny Jarockiej.


Całe (?) menu dzisiejszego wieczora: Stare Drobne Małże, Anna Ciurapińska-Zalewska, Marcin Ciurapiński, Dawid Rakowski, Basia Raduszkiewicz, Marta Andrzejczyk, Alicja Golubiewska, Piotr Sikorski, Cezary Biedulski, Tomasz Kluz, Kamil Runiewicz, Mariusz Kwas, Paweł Pająk, Piotr Bardoński, Robert Tokarski, Waldemar Ślefarski.


Danie główne bez przystawek.

piątek, 4 kwietnia 2014

Współczucie dla Jaggera

Mam nadzieję, że umrę, zanim się zestarzeję. To nie ja, to Roger Daltrey. Zresztą nie wiem, czy nie za późno na takie deklaracje... 

Co innego wokalista rockowego zespołu. Ile lat można śpiewać takie kuszące los zdanie, ni to prowokując, ni to wieszcząc? Jeśli szczerze, to choćby i pół wieku. Daltrey, gdy to wykrzykiwał, miał ledwie 21 lat i perspektywa zestarzenia się była dla niego równie abstrakcyjna, jak dla dzisiejszych nastolatków rozważania typu ZUS czy OFE. Ja z trzyliterowych wyrazów wybieram na razie The Who, bo póki koncertują, a podobno ruszają w ostatnią trasę, lata sześćdziesiąte jeszcze nie umarły. Nawet jeśli trochę się zestarzały, to ciągle mają na nas wpływ. Wszyscy jesteśmy dziećmi tamtych lat miłości, także te dzieciaki, które w środę wieczorem przypadkowo usłyszałem, jak wrzeszczały na koncercie jakiejś popowej angielskiej gwiazdki. Bez lat sześćdziesiątych wymyślony dekadę wcześniej rock and roll byłby tylko ciekawostką, jak nie przymierzając charleston.
Szczerze współczuję dzisiejszym gwiazdom, że raczej nie mają szans na przejście do historii. Wszyscy (no, może prawie wszyscy) współcześni wokaliści technicznie śpiewają zazwyczaj o niebo lepiej, niż ich ojcowie i dziadkowie. W co drugim zespole jest gitarzysta, który potrafi zagrać jak Hendrix. A nawet szybciej, czyściej, dokładniej. Ale nie zrobią rewolucji w kulturze, która była udziałem ich poprzedników. Nie przejdą od etapu drażnienia długością włosów do etapu drażnienia twórczością. Ktoś już za nich tę drogę przebył. Choćby Mick Jagger, który cudownie przeniesiony z 1964 do 2014 roku odpadłby w przedbiegach do dowolnego programu typu talent show.

(mój felieton z dzisiejszej prasy)

środa, 2 kwietnia 2014

W jego mózg już robak wżarł się

Jedna z dwóch piosenek z albumu „The Wall”, która nie trafiła na film Alana Parkera. Trafiła za to na sobotni koncert Spare Bricks w Mrągowie, co było wystarczającą inspiracją, by zająć się tłumaczeniem.



Sekwencja z „Hey You” nie weszła do filmu, ale została nakręcona. I ocalała.


Hej ty! W zimną ciemną noc
Wciąż samotny, starszy wciąż, czy mnie czujesz?
Hej ty! Stojąc w przejściu sam
Chciałbyś iść, uśmiech zgasł, czy mnie czujesz?
Hej ty! Nie pozwól, by światło ktoś skradł
Nie daj się, próbuj i walcz

Hej ty! Sam na swoim brnąc
Przy słuchawce nago tkwiąc, czy mnie dotkniesz?
Hej ty! Z uchem tkwisz przy ścianie, bo
Czekasz aż zadzwoni ktoś, czy mnie dotkniesz?
Hej ty! Czy pomożesz ten kamień mi wziąć?
Serce swe daj, wracam gdzie dom

Lecz to były tylko jego sny
Za duży był mur, jak widzisz dziś
Nieważne jak się stara, nie da rady wyjść
W jego mózg już robak wżarł się

Hej ty! Gdzieś na trasie wciąż
Zawsze robiąc, czego chcą, czy pomożesz?
Hej ty! Gdzieś za ścianą swą
W korytarzu tłukąc szkło, czy pomożesz?
Hej ty! Nadziei jest ciągle tu dość
Być razem jest lżej, oddzielnie na dno
Olsztyn, 30.03-2.04.2014



„Hey You” nie weszło do filmu, ale pojawia się w odpowiednim momencie w widowisku „The Wall”. Grali to Pink Floydzi na trasie 1980 roku, wykorzystuje też Waters w swej wersji show, z którym objeżdża świat. Zaczął w lipcu 1990 roku w Berlinie, co dobrze pamiętam.

***
Aneks z 8.11.2014
***
Wykonanie Spare Bricks po polsku w Kętrzynie:


Tekst lekko zmodyfikowany we współpracy z Agnieszką Szpargałą, wokalistką Spare Bricks:

Hej ty! W zimną ciemną noc
Wciąż samotny, starszy wciąż, czy mnie czujesz?
Hej ty! Stojąc w przejściu sam
Chciałbyś iść, uśmiech zgasł, czy mnie czujesz?
Hej ty! Nie pozwól, by światło ktoś skradł
Nie daj się, próbuj i walcz

Hej ty! Sam na swoim brnąc
Przy słuchawce nago tkwiąc, czy mnie dotkniesz?
Hej ty! Z uchem tkwisz przy ścianie wciąż
Czekasz aż zadzwoni ktoś, czy mnie dotkniesz?
Hej ty! Czy pomożesz ten kamień mi wziąć?
Serce swe daj, wracam gdzie dom

To były tylko jego sny
Za duży był mur, jak widzisz dziś
Nieważne jak się stara, nie da rady wyjść
W jego mózg już robak się wdarł

Hej ty! Gdzieś na trasie wciąż
Zawsze robiąc, czego chcą, czy pomożesz?
Hej ty! Gdzieś za ścianą swą
W korytarzu tłukąc szkło, czy pomożesz?
Hej ty! Nadziei jest ciągle tu dość
Być razem jest lżej, oddzielnie na dno
Olsztyn, 30.03-2.04.2014, poprawki 7.10.2014 i 2.11.2014

Potem tych polskich wykonań było mnóstwo, a tak to wyglądało na 40-leciu „The Wall”, czyli na koncercie 30.11.2019 roku w Olsztynie:


Kącik Tomasza Beksińskiego. Fragment tłumaczenia.


Horacy Tłumacy - na Facebooku
Horacy Tłumacy - na YT
Horacy Tłumacy - lista przetłumaczonych piosenek