Chciałem tylko, żeby gdzieś przekroczyć granicę, wszystko jedno którą, bo ważny dla mnie był nie cel, nie kres, nie meta, ale sam niemal mistyczny i transcendentny akt przekroczenia granicy.
(Ryszard KAPUŚCIŃSKI, „Podróże z Herodotem”)
Ile razy można słuchać muzyki Breakoutów? Prawidłowa odpowiedź brzmi – ile się chce. Na koncercie zespołu Piotr Nalepa Breakout Tour byłem dziś trzeci raz. Chodzę na nie z pewną, powiedziałbym, regularnością. 2008. 2014. 2019.
Twórczość Tadeusza Nalepy to zamknięty od 12 lat rozdział, więc trudno się spodziewać, by występ zespołu grającego jego utwory czymś mógł zaskoczyć. A jednak. Po pierwsze zespół za każdym razem oglądałem z inną sekcją rytmiczną (dzisiejsza też niczego sobie). Po drugie, i ważniejsze, coś jednak nowego w repertuarze się znalazło, np. „Nauczyłem się niewiary” (a przynajmniej nie pamiętam z poprzednich koncertów).
Ale były też rzeczy „obowiązkowe”, np. „Do kogo idziesz”, które słyszałem za każdym razem.
„Czarno-czarny film” pamiętam sprzed pięciu lat, ale też z zupełnie innego koncertu zupełnie innego wykonawcy.
„Karate”, czyli okazja do solowego popisu Józefa Rusinowskiego na perkusji.
Jak już jesteśmy przy solowych popisach, to mieliśmy jeszcze dwa dzisiejszego wieczoru. W drugiej kolejności biegłość na gryfie basu zaprezentował Wojciech Famielec.
A w trzeciej Robert Lubera, który swoją solówkę zakończył efektownym wejściem w „Oni zaraz przyjdą tu”.
Bohaterowie dzisiejszego wieczoru zjednoczeni w miłości do piosenek Tadeusza Nalepy i Bogdana Loebla. Hurtowo.
I detalicznie:
Piotr Nalepa – gitara elektryczna.
Żaneta Lubera – śpiew, gitara akustyczna.
Robert Lubera – gitara elektryczna, śpiew, gitara akustyczna.
Wociech Famielec – bas.
Józef Rusinowski – perkusja.
Więc ile razy można słuchać muzyki Breakoutów? Ile się chce. Następna okazja w Sowie już 10 kwietnia.
Skoro w tym roku „Abbey Road” kończy 50 lat, trzeba przejść się tą drogą do końca. Dziś dziesiąta piosenka przetłumaczona z tego albumu, zostało jeszcze sześć. Do września powinienem zdążyć.
„She Came In Through the Bathroom Window” to piosenka o tym, że fanki McCartneya pchały mu się do domu drzwiami i oknami. W tym przypadku oknami. Konkretnie jednym oknem, w łazience. Okno było zamknięte na słowo honoru, metaforyczną srebrną łyżeczką, więc Diane Ashley, jedna z fanek czatujących non stop pod domem Paula, władowała mu się pod jego nieobecność na chatę. Na grandę, na chama. Gdzie te czasy, gdy gwiazdy były na wyciągnięcie ręki… Ale przyznajmy, że zamordowanie Lennona musiało zmienić wszystko.
Wskoczyła przez łazienki okno Zamknięte srebrną łyżką znów Lecz teraz ssie swój kciuk i błądzi Tam gdzie ma brzeg laguny swój Czy nikt jej nie powiedział? Czy jej nie widział nikt? W weekend telefony dzwonią Wtorkiem dzwonią także mi Tancerką, mówi, jest od zawsze Piętnaście klubów robi w dzień Choć myśli, że znam już odpowiedź Cóż, znam, lecz nic nie mogę rzec Policję odpuściłem sobie Zająłem się znów pracą swą I choć tak bardzo chciała pomóc Może kraść, lecz ma pustą dłoń Czy nikt jej nie powiedział? Czy jej nie widział nikt? W weekend telefony dzwonią Wtorkiem dzwonią także mi, o tak Olsztyn, 23.02.2019
Dawno nie byłem na Zobowiązaniu Instruktorskim. Prawie dwa lata. Co przecież nie znaczy, że przez ten czas nie przybyło w hufcu „Rodło” instruktorów. Niestety, nie w mojej obecności. Dziś się udało i byłem świadkiem, jak dwie Druhny rozpoczęły nowy etap swej harcerskiej przygody. W szczególnym dniu, wszak dziś 22 lutego.
Dziś zobowiązanie instruktorskie na ręce komendantki hufca złożyły Paulina Teliczan – drużynowa 216 OGZ „Śmiałe Wilczki” oraz Paulina Rzepczyńska – drużynowa 28 Olsztyńskiej Drużyny Harcerskiej „Szarpie Lux” Lux. Co ciekawe, na poprzednim zobowiązaniu też przyjmowaliśmy w poczet instruktorów ZHP Paulinę…
Nie będę narzekał na słabą frekwencję, bo byłoby to utyskiwanie neofity, który po wielu opuszczonych okazjach stawił się w ciemnym lesie nad rozlewiskiem Wadąga i wytyka innym nieobecność. Cieszę się z każdej z siedmiu osób, które stały dziś nad rzeką.
Siedem osób to dużo czy mało? Powiedzmy, że fajnie byłoby widzieć całą kadrę przy takich uroczystych chwilach. Na pocieszenie przypomniałem sobie, że byłem już świadkiem mniejszych zobowiązań instruktorskich w naszym hufcu. Rekord, też nad rzeką, to były trzy osoby: ja, komendantka (zupełnie inna w zupełnie innej epoce) oraz bohater wieczoru.
Kolejny utwór Beatlesów, który zwolennikom „tylko muzyki” wydaje się zapewne błahą miłosną pioseneczką zaintonowaną przez mniej lub bardziej szczęśliwie albo nieszczęśliwie zakochanego Lennona, a po bliższym przyjrzeniu się okazuje się być hymnem ku chwale nie erosa, lecz agape. Możesz zrobić, co chcesz (oczywiście pozytywnego), jedyne, czego do tego potrzebujesz, to miłość. Ale nie ta erotyczna, tylko ta, która przenika cały wszechświat. Normalnie „dilige et quod vis fac”, jak radził św. Augustyn.
Historia tej piosenki jest powszechnie znana, ale nie sposób nie zachwycić się nad faktem, że Beatlesi i tym razem byli prekursorami. Piosenka miała swoją premierę 25 czerwca 1967 roku w czasie pierwszego w historii programu telewizyjnego transmitowanego satelitarnie na cały świat. Beatlesi zagrali w BBC na żywo (prawie na żywo, coś tam leciało z taśmy) dla 400 milionów widzów w 24 krajach. W innych krajach telewizje też wyciągały, co miały najlepszego – w Kanadzie pojawił się twórca pojęcia globalnej wioski Marshall McLuhan, gdzie indziej Maria Callas, a gdzie indziej Pablo Picasso (piszę „gdzie indziej”, bo nie wiem gdzie…).
W tym gronie nie było Polski. Tydzień przed programem cały blok wschodni wycofał się, bo nie podobało mu się, że Zachód ma inne zdanie w sprawie wojny sześciodniowej. Program w założeniu miał być bez polityków i łączyć świat, ale jak widać, przesłanie miłości nie wszędzie miało szansę dotrzeć…
Cokolwiek możesz zrobić, zrobisz to Co możesz zaśpiewać, wyśpiewasz w głos Pomyśl każdą rzecz, nauczyć się wszak możesz jej To proste Co do zrobienia jest, to zrobi się Kto do zbawienia jest, to zbawisz też Pomyśl czego chcesz, nauczyć się wszak możesz sobą być To proste Wszystko miłość ci da Wszystko miłość ci da Wszystko miłość ci da, da Miłość wszystko ci Wszystko miłość ci da Wszystko miłość ci da Wszystko miłość ci da, da Miłość wszystko ci Co możesz poznać, to poznasz to Co możesz widzieć, tam padnie wzrok Nie ma takich miejsc, w których nie da się być, gdy masz być To proste Wszystko miłość ci da Wszystko miłość ci da Wszystko miłość ci da, da Miłość wszystko ci Wszystko miłość ci da Wszystko miłość ci da Wszystko miłość ci da, da Miłość wszystko ci Wszystko miłość ci da Wszystko miłość ci da Wszystko miłość ci da, da Miłość wszystko ci Miłość wszystko ci Miłość wszystko ci Miłość wszystko ci Miłość wszystko ci Miłość wszystko ci Miłość wszystko ci Miłość wszystko ci Olsztyn, 15-16.02.2019
Kącik „Na przełaj”, czyli Jerzy Menel wyjaśniał mi o chodzi w połowie lat 80.:
Kącik podróżniczy – 2 grudnia 2022 w Koulchi Zine przy Riad Zitoun Lakdim w Marrakeszu rzecz jasna.
Mówi się, że Led Zeppelin to lata 70., a przecież ich cztery pierwsze, i nie ukrywajmy – najlepsze, płyty to owoce lat 60. Pierwsza trójka powstała i została wydana w latach 60., a na czwartą, która ukazała się już w latach 70., utwory powstały w ostatnich miesiącach lat 60., a koniec nagrań nastąpił w drugim miesiącu lat 70. Ale właśnie te owoce zerwane z rockandrollowego drzewa w końcówce epoki flower power, były zaczynem upojnego i mocnego wina następnej dekady, zakończonej, nomen omen, alkoholową śmiercią Johna Bonhama.
W tym zaczynie mieści się również zasygnalizowana w „Immigrant Song” tematyka utworów. Tekst Roberta Planta o walecznych ludziach Północy pionierski zapewne nie był. Raczej, co typowe dla Led Zeppelin, zainspirowali się kimś innym.
Płyniemy z ziemi, gdzie lód i śnieg A gorące źródła w polarny dzień Wiedzie bogów młot Statki ku nowym ziemiom Na zgubę hord, by śpiewać i płakać Walhallo, już zbliżam się Młócąc wodę Choć z wioseł strzęp Nasz cel jedyny to zachodni brzeg Płyniemy z ziemi, gdzie lód i śnieg A gorące źródła w polarny dzień Subtelna zieleń pól O rzeziach szepcze wciąż Jak wojny tej zgasiliśmy mrok Pochyl już głowę swą Młócąc wodę Choć z wioseł strzęp Nasz cel jedyny to zachodni brzeg Więc teraz lepiej stań, budować zacznij z ruin Gdy pokój trwa, osiągniesz cel, pomimo porażek wszystkich Olsztyn, 20.01-12.02.2019
Słowo „wiking” nie występuje w tym tekście, jest ukryte między wierszami. Gdyby miało się jednak pojawić, napisalibyśmy je małą literą, bo nie naród, nie plemię nawet, a po prostu wojowniczy żeglarze albo żeglarscy wojownicy. Tak żeglowni, że dotarli do prawie wszystkich wybrzeży Europy, północnej Afryki, a nawet północnej Ameryki, zaś rzekami na tereny Rusi Kijowskiej i dalej. Stąd m.in. niepotwierdzona nigdy skutecznie hipoteza, że byli założycielami państwowości Rusi (nawet nasz Mieszko podejrzewany bywał przez niektórych historyków o bycie Normanem).
Ledwo 21 kwietnia 1967 roku Beatlesi skończyli nagrywać płytę „Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band”, a już 25 kwietnia zaczęli prace nad kolejnym dziełem, wchodząc do studia z piosenką „Magical Mystery Tour”. Skończyli ją podczas sesji 3 maja. Czyli „Sierżant Pieprz” jeszcze się nie ukazał, a już była nagrana tytułowa piosenka na kolejny projekt.
Piszę „projekt”, bo nie wiedzieli jeszcze co to będzie, chociaż w głowie Paula McCartneya pojawił się kolejny pomysł. W pewnym sensie zamysł był podobny, sprowadzał się do cudzysłowu. W przypadku „Sierżanta Pieprza” chodziło o to, że płytę nagrywa wymyślony zespół, a w przypadku jego następcy, że muzyka kreuje się podczas szalonej wyprawy w nieznane. A przy okazji powstaje telewizyjny film. O film zresztą właśnie chodziło, a nie o płytę. Za scenariusz odpowiadali czterej Beatlesi (w praktyce Paul McCartney), a za reżyserię czterej Beatlesi (w praktyce, zgadliście, Paul McCartney) i Bernard Knowles, który jeszcze przed wojną współpracował z Alfredem Hitchcockiem. To nie miało prawa się udać. Pierwsza artystyczna porażka Beatlesów. Zabrakło po prostu producenta, który wziąłby to wszystko za twarz. Z całego filmu broni się właściwie tylko sekwencja, w czasie której zespół wykonuje „I Am the Walrus”. Paradoksalnie, ten jajcarski przecież utwór, wypada tu najpoważniej. Reszta wygląda jak odrzuty ze zdjęć próbnych do Latającego Cyrku Monty Pythona.
To wszystko nie ma znaczenia wobec faktu, że muzyka jest świetna. Za mało jej było na płytę, więc w Anglii Beatlesi wydali podwójną EP-kę z sześcioma utworami, które pojawiają się w filmie. W Stanach wytwórnia dodała pięć piosenek z ówczesnych singli zespołu i wydała regularny album, który oczywiście wylądował na szczycie list sprzedaży. Bo wprawdzie Beatlesi nie byli specjalistami od filmu, ale na muzyce się przecież znali…
Otwierające zestaw (czy to albumowy, czy epkowy) tytułowe nagranie „Magical Mystery Tour” jest w zamyśle tym, czym „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band” na poprzedniej płycie. Czyli utworem, który ma spinać klamrą całą opowieść. Na filmie klamra jest dosłowna, bo piosenka zaczyna i kończy obraz (zupełnie jak na przykład na „Szczęśliwym człowieku” Lindsaya Andersona z 1973 roku, gdzie klamrą jest utwór Alana Price’a). Tour to trip, a jak trip, to już wiadomo o co chodzi… Beatlesi zabierają nas w magiczną, tajemniczą podróż autokarem, w którego baku wykryto ślady tetrahydrokannabinolu, a może nawet dietyloamidu kwasu lizergowego. Daleko się na tym nie zajedzie, ale niektórzy próbują.
Już czas na Magiczny Tajemny Rajd, ruszaj właśnie tam! Już czas, już czas, na tajemny rajd czas Już czas, już czas, na tajemny rajd czas Już czas (i to jest zaproszenie), już czas, na tajemny rajd czas Już czas (by rezerwację przenieść), już czas, na tajemny rajd czas Magiczny Tajemny Rajd już czeka, by zabrać cię gdzieś Czeka, by zabrać cię gdzieś Już czas, już czas, na tajemny rajd czas Już czas, już czas, na tajemny rajd czas Już czas (nie braknie ci atrakcji), już czas, na tajemny rajd czas Już czas (gwarancja satysfakcji), już czas, na tajemny rajd czas Magiczny Tajemny Rajd już stoi, by zabrać cię gdzieś Stoi, by zabrać cię gdzieś Tajemny rajd Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaa Magiczny Tajemny Rajd Już czas, już czas, na tajemny rajd czas Już czas (i to jest zaproszenie), już czas, na tajemny rajd czas Już czas (by rezerwację przenieść), już czas, na tajemny rajd czas Magiczny Tajemny Rajd już przybył, by zabrać cię gdzieś Przybył, by zabrać cię gdzieś Magiczny Tajemny Rajd już tęskni, by zabrać cię gdzieś Tęskni, by zabrać cię gdzieś, zabrać dziś cię Olsztyn, 20.08.2018, 7.01.2019
Tę piosenkę już kiedyś „przetłumaczyłem”. Kiedyś, czyli 11-12 lipca 1998 roku podczas obozu hufca „Rodło” w Marksobach na okoliczność Festiwalu Piosenki Żeglarskiej. Wersja, którą przygotowaliśmy wspólnie z Cypkiem, wzięła od Beatlesów muzykę oraz morską bryzę przenikającą warstwę tekstową, ale nie było to tłumaczenie, więc nazywam tę wariację „Jeloł Sambarin”. Dziś pora na prawdziwe „Yellow Submarine”.
W mieście, gdzie zrodziłem się Facet żył, co pływał w rejs Mówił nam, jak życie wiódł Na podwodną trafił łódź To był rejs ku słońcu nasz Tam, gdzie wciąż mórz zieleń trwa Dobrze żyć pod falą mórz To podwodna żółta łódź Żółta łódź, ta podwodna nasza łódź Nasza żółta łódź, nasza żółta łódź Żółta łódź, ta podwodna nasza łódź Nasza żółta łódź, nasza żółta łódź Pokład nas już wszystkich wziął Wielu kumpli ma tu obok dom Zespół grać zaczyna więc Żółta łódź, ta podwodna nasza łódź Nasza żółta łódź, nasza żółta łódź Żółta łódź, ta podwodna nasza łódź Nasza żółta łódź, nasza żółta łódź Cała naprzód, panie bosman, cała naprzód Jest cała naprzód, sierżancie Ciąć linę, rzucać linę Tak, sir, tak Kapitan, kapitan Żywot nasz tu łatwy jest Każdy z nas ma, to czego chce Błękit chmur i zieleń mórz Ma podwodna żółta łódź Żółta łódź, ta podwodna nasza łódź Nasza żółta łódź, nasza żółta łódź Żółta łódź, ta podwodna nasza łódź Nasza żółta łódź, nasza żółta łódź Żółta łódź, ta podwodna nasza łódź Nasza żółta łódź, nasza żółta łódź Żółta łódź, ta podwodna nasza łódź Nasza żółta łódź, nasza żółta łódź Olsztyn, 30.01-2.02.2019
Prosta piosenka, a tyle smaczków z nią związanych. Kolejność smaczków przypadkowa:
* Beatlesi wyeksploatowali ją do granic możliwości – po pierwsze na płycie „Revolver” z 1966 roku, po drugie na singlu z tego samego roku roku, po trzecie na płycie „Yellow Submarine” z 1969 roku, po czwarte na filmie o tym samym tytule, po piąte na songtracku z tego filmu wydanym w 1999 roku (swoją drogą - mój pierwszy zakup na wiodącym polskim serwisie aukcyjnym), po szóste na moich trampkach:
* w nagraniu wziął udział wielce oryginalny chór w składzie: Ringo Starr, Paul McCartney, John Lennon, George Harrison, Mal Evans (asystent zespołu), George Martin (producent zespołu), Geoff Emerick (inżynier studia przypisany do zespołu), Neil Aspinall (road manager), Pattie Boyd (ówczesna dziewczyna George'a, kobieta, której muzyka zawdzięcza takie utwory jak „Something” czy „Layla”), Marianne Faithfull (wówczas chyba związana z Mickiem Jaggerem), Brian Jones (też wówczas związany jeszcze z Mickiem Jaggerem, ale inaczej), Brian Epstein (menedżer zespołu)
* utwór napisany jako piosenka dla dzieci, ale oczywiście wyrwał się z tych ram i każdy odnajduje sobie tam takie treści, jak chce (recenzent napisał, że to ja jak psychologiczny test Rorschacha, sprawdzający naszą podświadomość),
* piosenka, podpisana oczywiście Lennon/McCartney, jest głównie autorstwa Paula McCartneya, ale powstawała jeszcze w czasach, gdy panowie faktycznie pisywali razem, więc John Lennon też miał w niej udział. I miał jeszcze udział Donovan, który podrzucił linijkę „Sky of blue and sea of green” (nie pierwszy to przypadek, gdy ten zaprzyjaźniony z Beatlesami artysta coś podrzucał, w rewanżu zresztą Paul zaśpiewał mu chórki w „Mellow Yellow”),
* żadna orkiestra dęta nie pojawiła się w studiu, by nagrać fragment po słowach „And the band begins to play” – to Geoff Emerick znalazł jakieś nagranie i tak je spreparował, że nie wiadomo, od kogo Beatlesi wzięli ten loop (to też wynaleźli!), chociaż mądre źródła mówią, że to jakaś wersja francuskiej pieśni patriotycznej „Le Rêve Passe” z 1906 roku (muzyka: Georges Krier, słowa: Charles Helmer).