Planując w marcu październikowy pobyt w Nowym Jorku nie wiedziałem, jaki będzie termin jesiennych wyborów. Ba, głowa państwa nie wiedziała. Ale skoro liczy się każdy głos, zrobiłem, co do mnie należało.
Pierwszy raz za granicą głosowałem osiem lat temu w Amsterdamie i nie zakończyło się to zbyt dobrze. Jaki będzie skutek oddania głosu w Nowym Amsterdamie?
Zresztą nie miałem innego wyjścia, bo skoro 4 czerwca powiedziało się A, a 1 października powiedziało się B, to 15 października należało powiedzieć C. Z tym że różnica czasu spowodowała, że głosowanie na półkuli zachodniej odbyło się już 14 października, więc śmiało mogłem powiedzieć „pierwszy!”. No dobra, to przenośnia, bo z przyczyn logistycznych przybyliśmy na Greenpoint kilka minut po ósmej, czyli kilkadziesiąt osób już zagłosowało.
Na Greenpoincie podobno coraz mniej Polaków (czytałem miesiąc temu w „Polityce” wywiad z działaczką polonijną), ale pewne rzeczy bez zmian…
Gdy 25 września zapisywałem się do komisji wyborczej na Brooklynie, na liście było 269 osób. 7 października ta liczba wzrosła już do 1132 osób, by po zamknięciu 10 października osiągnąć 1844. W całym Nowym Jorku były cztery lokale wyborcze i finalnie w każdym zagłosowały prawie po dwa tysiące osób.
„Mój” lokal przy Kent Street w Polsko-Słowiańskim Centrum Kultury.
Głosowanie lekkie, łatwe i przyjemne. Jest na kogo w okręgach warszawskich! Zgodnie z planem zagłosowałem na kogoś z dalekiej rodziny oraz na kogoś, z kim łączy mnie imię (drugie, co prawda). Co do referendum, to już na setki lat w archiwach będzie odnotowane, że je olałem.
Skoro oddałem głos w sobotę rano, to na wyniki musiałem czekać cały dzień dłużej niż zazwyczaj. Czas zabijałem w Amerykańskim Muzeum Historii Naturalnej (jakieś organizacyjne qui pro quo), na koncercie Branforda Marsalisa oraz, już w dniu wyborów, w Museum of Modern Art. Stojąc przed dziełem „One - Number 31” z 1950 roku doszedłem do wniosku, że Jackson Pollock już wtedy przewidział sytuację na polskiej scenie politycznej.
Po wyjściu z MoM-y (w USA 14:30, w Polsce 20:30), zaopatrzeni w precla i colę, zasiedliśmy w Central Parku w oczekiwaniu na 15:00, czyli 21:00 i wyniki wyborów. Oto są!
Wyniki oglądane na żywo w Central Parku z widokiem na okoliczne drapacze chmur smakują podwójnie…
Reasumując: Mejk Poland Grejt Egejn!
Aha, Ameryka też rozpolitykowana. Np. Robert F. Kennedy prezydentem raczej nie zostanie. Nawet jego własna Partia Demokratyczna go nie chciała, ale skoro momentami ociera się o teorie spiskowe Trumpa, to nic dziwnego. Kandydat niezależny to brzmi dumnie!
Od kilku tygodni trwa impas w wyborach spikera Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych, czyli w zasadzie trzeciej osoby w państwie. Ciekawe, jak będzie u nas…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz