Padający deszcz? Kryzys drugiego dnia? Czy po prostu słabizna organizacyjna tego miejsca? Coś z tego sprawiło, że w małżeńskim plebiscycie na najbardziej nieudaną część pobytu w Nowym Jorku wygrało Amerykańskie Muzeum Historii Naturalnej.
Zaczęło się od tego, że proces zakupu biletów przez internet zakończył się staniem w godzinnej kolejce po zakup tych biletów. Precyzyjnie mówiąc – po zakupie karty New York C3, która daje zniżkę na trzy atrakcje, trzeba je potem wybrać i zarezerwować dokonując ostatecznego zakupu. Z Empire State Building i z MoM-ą poszło idealnie – leciałem do Nowego Jorku z gotowymi biletami. W przypadku Amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej leciałem z promesą biletu… Zupełnie jak kiedyś (?) leciało się z wizą, która nie była wizą, a promesą wizy. No, boki zrywać.
Po pokonaniu kolejki, obejrzeniu kilkuset szkieletów i kilkuset wypchanych zwierzaków, pomacaniu kilku skał, próbie dostania się do restauracji (kolejka jak na Arkę Noego), próbie znalezienia czegokolwiek, gdzie sprzedają wodę oraz odkryciu, że niektóre windy jeżdżą tylko do wybranych pięter a schody ruchome jeżdżą zawsze do sklepów z pamiątkami, zakończyliśmy przygodę z tym miejscem. Drugiej szansy nie będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz