piątek, 30 września 2011

Pogoniłem bolszewika

Kiedy pierwszy raz usłyszałem legendę narodową o cudzie nad Wisłą? Pamiętam prawie datę, a na pewno miejsce. Był przełom lipca i sierpnia 1980 roku. A miejsce? Jakby ktoś się pytał, to było to naprzeciwko Franciszkańskiej 3 w Krakowie. W drodze do Muzeum Archeologicznego uświadomił mnie jakiś kolega z kolonii. 31 lat później w tym miejscu:



Dziś byłem na filmie „1920. Bitwa Warszawska”. Krytykować ten film bardzo łatwo. Artystycznie wysokich lotów nie jest. Odważniejsi twierdzą nawet, że gniot... Artyzm, póki co, mierzalny jednak nie jest, więc każdy sobie sam ustali, czy i na ile jest to filmowe disco polo.
Ja zraziłem się do filmu od pierwszych scen w teatrzyku Qui Pro Quo. Natasza Urbańska tańczy i śpiewa bardzo dobrze, ale nie wydaje mi się, żeby to był styl tańczenia i styl śpiewania występujący nad Wisłą w 1920 roku... Za nowoczesne to, uwspółcześnione niemalże. Oświetlenie jak w studiu telewizyjnym. W którymś momencie pojawia się charleston, który w USA stał się popularny dopiero w 1923 roku. To mniej więcej tak, jak gdyby w filmie „Katyń” Wajda umieścił w jakimś teatrzyku scenę z rock and rollem. W opisie filmu widzę wielu konsultantów. Jest do spraw jeździeckich, do spraw budowy czołgów, oczywiście do spraw historycznych, ale do spraw muzycznych zabrakło. Muzyka została zresztą wkomponowana w film, jak w szkolnej składance okolicznościowej. Amatorom można to wybaczyć, profesjonalistom nie.
Kilka słów o aktorach i ich wykorzystaniu:
- Borys Szyc zagra wszystko, ale ma ciągle ten figlarny błysk w oku, przez który bałem się, czy nie zechce znienacka zapuścić mrówkojada (nie zechciał),
- Nataszy Urbańskiej mi niezmierne żal, bo ma ogromny talent, ale nie ma iskry Bożej,
- Daniel Olbrychski ma ewidentnie sztucznego wąsa czernionego szuwaksem i jako jedyny, o ile nie przegapiłem, mówi w filmie z wileńskim zaśpiewem, co jest niekonsekwentne, bo cała reszta mówi jak warszawka roku pańskiego 2010, kiedy film kręcono,
- Bogusław Linda zagrał Wieniawę-Długoszowskiego, czyli w zasadzie powtórzył rolę Petroniusza z „Quo vadis”,
- Marian Dziędziel w roli gen. Rozwadowskiego wystąpił niemalże jak statysta, szkoda takiego aktora na jedno zdanie w filmie,
- Jerzy Bończak urzekł mnie świetnie leżącym mundurem,
- Ewa Wiśniewska zaskoczyła mnie nietypową rolą, wypadła ciekawie w scenach kabaretowych,
- Adam Ferency przefilozofował, ale jego gadki polityczne były najciekawszymi momentami w filmie,
- najśmieszniejsze momenty stworzył duet Wojciech Solarz i Piotr Głowacki w roli szyfrantów, ktoś zauważył, że są podejrzanie nierozłączni, ale to nadinterpretacja,
- Andrzej Strzelecki zagrał Witosa chyba pomiędzy jedną partią golfa, a drugą, inteligencik taki,
- ciekawostką jest to, że 39-letniego Władysława Sikorskiego zagrał 74-letni Józef Duriasz. Wiem tylko z opisu, bo jakoś go przegapiłem, niemalże jak gdyby wypadł w montażu.

Patrząc na film od strony historii, jest straconą szansą na pokazanie ważnego momentu w naszych dziejach. Czy zawsze w takich filmach musi być nieśmiertelne splatanie się losów ludzkich na tle wielkich historycznych wydarzeń? Mnie by wystarczyło dobrze pokazane historyczne tło, dzień po dniu, godzina po godzinie. Sama bitwa warszawska w filmie pt. „1920 Bitwa Warszawska” nie wiadomo kiedy się zaczyna. Młodzieży na ten film, żeby uczyła się historii, nie wysyłajcie. Żeby nienawidziła bolszewików – owszem.

A propos bolszewików. Wchodzi Lenin do sztabu po nieudanej próbie zajęcia Polski oraz Europy i mówi z żalem coś takiego: No trudno, będziemy budować komunizm tylko w jednym państwie. Monty Python wiecznie żywy.

I jeszcze słowo o 3D. Ta technologia to opium dla ludu. Znudziła mi się już w pierwszej godzinie „Avatara”. W dodatku gorzej się ogląda, obraz jest pomniejszony i ciemniejszy.

Reasumując – film mnie rozczarował, ale świetnie się bawiłem.

niedziela, 25 września 2011

We władzy kobiet

W zakończonej dziś kadencji władz hufca ZHP „Rodło” mieliśmy aż trzy komendantki. Zaczęła cztery lata temu Bogusia Trepanowska. W połowie kadencji zakończyła służbę na funkcji komendantki, po siedmiu latach na tym stanowisku. Piętnaście miesięcy kierowała pracą hufca Karolina Gaweł. Ostatnie pół roku rządziła nami Kasia Ogrodowczyk.

Dziś kolejny raz okazało się, że kobiety są niezastąpione. Władzę nad nami przejęła Kasia Andruszkiewicz. Może znów jestem niepoprawnym optymistą, ale znów wierzę w nową komendantkę. Nie przypominam sobie sytuacji w naszym hufcu, by w komendzie zasiadło jako zastępcy dwóch wcześniejszych komendantów.

Po sześciu latach znów zjazd odbył się w sali obrad olsztyńskiej Rady Miasta (poprzednie w 1999, 2002 i 2005 roku).


Kasia Andruszkiewicz, jeszcze kandydatka.


Głosuje Siudemka, która powróciła do pracy w komendzie po trzech latach.


Głosuje Kasia Ogrodowczyk, już nie komendantka, ale zaraz zastępca komendantki.


Dawno tu nie byliśmy, co oznajmiam na początku filmu:

sobota, 24 września 2011

Czy Lucyna to dziewczyna?

Być może Pedro Almodóvar kończy dziś 60 lat. A być może jutro skończy 62 lata. Facet, który robi tak pokręcone filmy nie może mieć banalnego życiorysu.

Obejrzałem z połowę jego dzieł, a pięć ostatnich w kinie w momencie pojawienia się na ekranach. I tak sobie egzystujemy z żoną od premiery Almodóvara do premiery Woody’ego Allena, od Allena do Marka Koterskiego. Rytmu w tym nie ma żadnego, bo o ile Almodóvara jest z grubsza w sam raz, to Allena lekko za dużo (ale wybaczamy), a Koterskiego zdecydowanie za mało (ale też wybaczamy).
Poprzedni film Almodóvara troszkę mnie rozczarował, ale to było rozczarowanie mniej więcej tego typu, jak gdyby AC/DC nagrali płytę z poezją śpiewaną. Więc teraz wystarczy wyobrazić sobie, że AC/DC nagrali album death metalowy. I to jest właśnie „Skóra, w której żyję”, czyli najnowszy film Almodóvara, którego główne wątki akcji toczą się w latach 2006-2012 (!).
W Toledo, gdzie rozgrywa się akcja filmu „Skóra, w której żyję”, nie byłem, podobnie jak w Oviedo. Ale przejeżdżałem tuż obok w 2009 roku w drodze z Madrytu do Granady.


Pomyśleć, ja tam sobie wygodnie rozparty w wypożyczonym klimatyzowanym fordzie, a parę kilometrów obok Vincent alias Vera ćwiczy z coraz większym kalibrem (szczegółów nie będę przecież zdradzał).

niedziela, 18 września 2011

Więc mój świat nie zmieni się

Jedna z tych piosenek Beatlesów, która ma pokręconą historię. John Lennon napisał „Across The Universe” na przełomie 1967 i 1968 roku. Beatlesi nagrali ją w Abbey Road 4 lutego 1968 roku, pomiędzy sesjami albumów „Magical Mystery Tour” i „White Album”.

Miała trafić na wiosenny singiel, ale muzycy nie byli zadowoleni z produkcji i wydali w marcu 1968 roku „Lady Madonna”/”The Inner Light”. Piosenka „Across The Universe” światło dzienne ujrzała w grudniu 1968 roku na składankowej płycie charytatywnej na rzecz World Wide Fund for Nature. Ostatecznie utwór ukazał się na, nie bójmy się tego powiedzieć, odpadowej płycie „Let It Be”, wydanej 8 maja 1970 roku, miesiąc po oficjalnym rozwiązaniu zespołu. Ładne odpady...


Jakby tego mało, piosenka ma kilka wersji producenckich. Zaczynał, wiadomo, George Martin. Na płytę „Let It Be” trafiła wersja zmiksowana przez Phila Spectora. Po latach, w 2003 roku, Paul McCartney doprowadził do wydania „Let It Be... Naked” z wersjami pozbawionymi miksów Spectora.
Tłumaczenie piosenki o takiej historii nie mogło być banalne. Zacząłem w Olsztynie przed urlopem, ale zdołałem tylko poczuć rytm. Pierwszą zwrotkę przetłumaczyłem w kąpielisku termalnym w Bük na Węgrzech w zeszłą środę. Dzień później w Sopron, również Węgry, skończyłem drugą zwrotkę. Trzecia to dzisiejszy poranek, już w Olsztynie. Nad krótkimi słowami refrenu rozmyślałem przez cały urlop, ale wpadłem na nie w ubiegły wtorek leżąc na trawniku przed Hofburgiem w Wiedniu (mają tam taki nieludzki zwyczaj, że trawniki są czyste i służą do odpoczynku).
Wyszło tak:


Słowa płyną jak bez końca deszcz, co w cienki kubek wpadł
Ślizgają się w ucieczce swej poprzez cały świat
Morza smutku, fale śmiechu mkną przez mą otwartą jaźń
Władając mną i pieszcząc mnie

Jai Guru Deva Om
Więc mój świat nie zmieni się
Więc mój świat nie zmieni się
Więc mój świat nie zmieni się
Więc mój świat nie zmieni się

Sceny połamanych świateł tańczą jak miliony ócz przede mną
Wołają do mnie poprzez cały świat
Myśli kręte jak nerwowy w skrzynce pełnej listów wiatr
Na ślepo burzą w drodze swej poprzez cały świat

Jai Guru Deva Om
Więc mój świat nie zmieni się
Więc mój świat nie zmieni się
Więc mój świat nie zmieni się
Więc mój świat nie zmieni się

Dźwięki śmiechu, cienie życia dzwonią w moich uszach wciąż
Wciągają, zapraszają mnie
Wieczna, bezgraniczna miłość świeci wokół mnie jak milion słońc
I woła do mnie poprzez cały świat

Jai Guru Deva Om
Więc mój świat nie zmieni się
Więc mój świat nie zmieni się
Więc mój świat nie zmieni się
Więc mój świat nie zmieni się
Jai Guru Deva

Wiedeń, 13.09.2011, Bük (Węgry), 14.09.2011, Sopron (Węgry), 15.09.2011, Olsztyn, 18.09.2011

Horacy Tłumacy - na Facebooku
Horacy Tłumacy - na YT
Horacy Tłumacy - lista przetłumaczonych piosenek

sobota, 17 września 2011

W kontekście wyborczym

Wracając z urlopu przejechałem całą Polskę, co samo w sobie jest dramatycznym przeżyciem, zwłaszcza po rozpieszczających warunkach drogowych w praktycznie każdym innym kraju UE. A tak przy okazji – może i mamy najgorsze drogi, ale benzynę to my mamy jednak najtańszą. Mój rekord w czasie tegorocznego urlopu to 6,55 złotych za litr. Może ta reklama wyborcza PiS-u mówiła o Słowacji?

Właśnie, reklamy wyborcze. Po wjechaniu do Polski zaatakowały nas billboardy wyborcze. Czułem się zaatakowany, bo na Węgrzech praktycznie nie widać czegoś takiego przy drogach. W Słowacji nie zdążyłem się przyzwyczaić, bo wprawdzie mają mnóstwo reklam przy drogach, ale to krótki, przyznacie kraj. Przez województwo śląskie jechałem tyle samo, co przez Słowację i takie oto zaatakowały nas reklamy wyborcze. Poraziły mnie dwojako. Raz, że w zasadzie wszystkie takie same. Dwa – koszmarnie umieszczone. Jeśli to ma być reklama kontekstowa, to może ewentualnie sprawdzi się opozycji, która przekonuje nas, w jakim zepsutym kraju żyjemy. Zamieszczam bez krępacji, bo nie mój okręg wyborczy.

Małgorzata Pępek:


Kazimierz Matuszny:


Sławomir Kowalski:


Marian Ormaniec:


Karolina Kędracka:


Karol Stasica:


Stanisław Szwed:


Andrzej Marszałek:


Bożena Kotkowska:


Jan Rzymełka:


Szymon Giżyński:


Halina Rozpondek:


Andrzej Szewiński i Grzegorz Sztolcman:


Janusz Jakubiec:


Marek Balt:


Izabela Leszczyna i Cezary Graj:


Polska jest w budowie, bo Polacy zasługują na więcej...

Głosujesz na socjalistę, wybierasz nacjonalistę

Wybory parlamentarne na Słowacji odbyły się 15 miesięcy temu, ale reklamy wyborcze ciągle straszą Słowaków. Nie wiem, jaką mają ordynację wyborczą i ustawę o partiach politycznych, ale w Polsce reklamy wyborcze muszą zniknąć do 30 dni po głosowaniu. Odpowiada za to komitet. Ustawodawcy nie chodziło bynajmniej o porządek na ulicach. Rzecz w tym, by wyraźnie oddzielać od siebie kolejne elekcje (a zwłaszcza ich finansowanie).

Słowackie reklamy może i nieświeże, ale całkiem intrygujące.


„Cztery lata łupiliśmy i wy to wszystko zapłacicie!” – mówi Robert Fico pod postacią Janosika. Fico, niewiele starszy ode mnie, zdążył się jeszcze załapać na członkostwo w Komunistycznej Partii Słowacji. W 1999 roku stanął na czele partii SMER – Społeczna Demokracja, która w 2006 roku wygrała wybory. Po zawarciu koalicji z Partią Ludową - Ruch na rzecz Demokratycznej Słowacji (Vladimír Mečiar) oraz Słowacką Partią Narodową (Ján Slota) został premierem. No i, jak chce prześmiewcza strona, janosikował cztery lata...
Wspomniane wyżej nazwiska (Fico, Slota i Mečiar) przywołuje billboard wyborczy partii KDH (Kresťanskodemokratické hnutie), czyli Ruch Chrześcijańsko-Demokratyczny.


„Kto głosuje na Fica, głosuje również na Slotę i Mečiara”. Czyli chadecka KDH ostrzega przed sojuszem socjalistów z narodowcami i populistami. Jak widać skutecznie, bo wprawdzie partia Fica wygrała ubiegłoroczne wybory, ale bez większości i nie zdobyła utworzyć rządu. Ster władzy przejęły partie chrześcijańskie i demokratyczne, a premierem została Iveta Radičová.

W Polsce takich reklam wyborczych nie uświadczysz. Nuda. Aż chce się wyjść. Ale nie można.

Bezołowiowa z widokiem na zamek

Już się kiedyś użalałem, że za granicą benzyna taka droga (w kontekście – jaka w Polsce tania...). Tankowanie za 6,55 zł za litr, po przeliczeniu z euro, osładzał taki oto widok:



Zamek w Trenczynie pochodzi aż z XI wieku. Dziś to Słowacja, ale zbudowali go Węgrzy na północy swego świeżo założonego państwa. Trenčiansky hrad spalił się ponad 200 lat temu. Został jednak odbudowany i malowniczo osładza benzynę po 1,559 euro za litr.

E, nie wierzę, że dopłacałem za widok...

CK urlop (13)

Było bardzo dużo Węgier...



...sporo Austrii, a konkretnie Wiednia...


...i trochę Słowacji, głównie Bratysławy.


No i koniec CK urlopu. Do domu.

piątek, 16 września 2011

Samotni na słowiańsko-germańskim morzu

Nie przypominam sobie innego drugiego tak zatabliczkowanego kraju, jak Węgry. To nie zarzut, ani ironia. Zdecydowanie szacunek. Samotni Madziarzy na morzu Słowian i Germanów muszą się trzymać razem i pielęgnować pamięć.


Pomnik poświęcony Páneurópai piknik w kamieniołomach w Fertőrákos.


Bécsi kapu tér, czyli kościół karmelitów w Győr.


Gimnazjum przy placu Széchenyi w Győr.


Katedra Győri Székesegyház w Győr.


Biura burmistrza w pałacu Esterházych w Kapuvár.


Pomnik poświęcony powstaniu węgierskiemu 1956 roku w Kapuvár.


Pomnik bohaterów I wojny światowej w Kapuvár.  

Tablica ku czci bohaterów Wiosny Ludów w Kecskemet.


Kościół Szent György (św. Jerzego) w Sopron.


Ul. Szent György w Sopron.


Ul. Templom w Sopron.


Owszem, zamiłowanie bratanków do własnej historii komponuje się idealnie z ujawnionym właśnie podziwem Jarosława Kaczyńskiego dla Viktora Orbána. Ale co oni temu winni...

Zastaw się, a postaw się, bratanku

Polak Węgier dwa bratanki? Nie zawsze. Na przykład niejaki Miklós József Esterházy podczas rozbioru w 1772 roku zajmował na rzecz Austrii południowe obszary Rzeczypospolitej.



Miklós József Esterházy, czyli książę Miklós Wspaniały, realizował politykę rodu Esterházych, służących wiernie Cesarzowi Świętego Rzymskiego Cesarstwa Narodu Niemieckiego, w tym również Austrii. Nie sposób mieć pretensje do Węgrów, że związali się z silniejszym. Skutecznie zresztą, skoro w 1867 roku udało się im wejść w struktury państwowe wraz z Habsburgami, czyli zmienić Austrię na Austro-Węgry.


Historia jest oczywiście bardziej skomplikowana, niż się niektórym (nieprzekonanym) zwolennikom czarno-białych prawd wydaje. Esterházy w czasie powstania węgierskiego w 1848 roku stanęli po stronie cesarstwa. Nie przeszkadza to być jednak Węgrom dumnym z jednego ze swoich najpotężniejszych rodów magnackich w historii.


Dwie najważniejsze siedziby Esterházych to zamek w austriackim Eisenstadt (dawniej Kismarton) oraz nieodległy pałac w węgierskim Fertőd. Esterházy mieli majątki w prawie całej CK Monarchii, utracili większość z nich po II wojnie światowej, gdy państwa dawnych Austro-Węgier trafiły w ręce komunistów. Ocalili jedynie własność zamku w Eisenstadt, głównej siedziby rodu.


Do Eisenstadt, choć z Sopron miałem blisko, nie dotarłem. Wybrałem Fertőd, które do 1950 roku nazywało się Esterháza, oczywiście od nazwiska dawnych właścicieli. Za komunistów taka nazwa nie mogła się utrzymać (a w Polsce ocalały takie nazwy jak Zamość, czy Tarnów). Fertőd prawa miejskie otrzymało dopiero w 1995 roku.


Pałac stoi przy ul. Haydna 2. Nazwisko nieprzypadkowe. Jospeh Haydn był nadwornym kompozytorem u Esterházych. W 1766 roku jego muzyka uświetniła oficjalne otwarcie pałacu w Fertőd. Haydn mieszkał tu aż do 1790 roku.


Historia pałacu sięga 1720 roku, gdy za czasów Józsefa Esterházy powstał pierwszy budynek w kształcie litery U. Właściwym twórcą pałacu był wspomniany na początku nasz (nie)ulubiony Miklós József Esterházy. Chciał stworzyć węgierski Wersal. Czy mu się udało? Nie wiem, nie byłem w Wersalu (we wstępnych planach na przyszły rok), ale sądzę, że wątpię. To jednak inna liga finansowa.


Nad pałacem pracowało dwóch architektów. Najpierw Johann Ferdinand Mödlhammer, a od 1765 roku Menyhért (Melchior) Hefele.


Pałac lata swojej świetności przeżył za czasów jego twórcy. Wraz ze śmiercią Miklósa Józsefa Esterházy w 1790 roku znaczenie pałacu spadło, pojawiły się kłopoty finansowe (między innymi dlatego zakończono współpracę z Haydnem). Kłopoty finansowe nie były przypadkiem. Budowa wspaniałego pałacu poważnie uszczupliła kasę Esterházych. Potomkowie Miklósa Wspaniałego długo nie mogli się wypłacić.


To, że Węgrzy nie żałują na swoje zabytki, widać na każdym kroku. Ten naród naprawdę kocha się w sobie i we własnej historii, przynajmniej po pozorach sądząc. Pałac w Fertőd od 1958 roku jest pieczołowicie odnawiany kosztem czterech miliardów forintów (jakieś 60-70 mln złotych).


A jest co restaurować. Wprawdzie to nie Wersal, ale pałac ma 126 pokoi. Ogromnego ogrodu nie wspominając. W jednym z pokoi zamieszkała cesarzowa Maria Teresa, która w 1773 roku odwiedziła Fertőd. Ciekawe czy rozmawiała z Esterházym o Polsce...


Esterházy nie tylko przyjaźnili się z Habsburgami, ale w imię tej przyjaźni walczyli również z Turcją. Ślad tego widać chyba w tym miejscu pałacu.


Aha, w filmie „Szpieg”, który w piątek oglądałem, jednym z bohaterów jest Toby Esterhase, Węgier na służbie MI6. Anglik Węgier dwa bratanki, do szpiegowania, ale czy do szklanki?