Chciałem tylko, żeby gdzieś przekroczyć granicę, wszystko jedno którą, bo ważny dla mnie był nie cel, nie kres, nie meta, ale sam niemal mistyczny i transcendentny akt przekroczenia granicy.
(Ryszard KAPUŚCIŃSKI, „Podróże z Herodotem”)
Widziałem w Galerii Sowa trzydzieści lat temu Tadeusza Nalepę, widziałem w tym miejscu pięć i dziesięć lat temu Piotr Nalepa Breakout Tour. Najwyższa pora było zapoznać się z Old Breakout, co planowałem już kilkakrotnie, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. Dziś się udało!
Różnice między Piotr Nalepa Breakout Tour a Old Breakout? Repertuar praktycznie ten sam, ale Old Breakout sięga głębiej i szerzej w twórczość Tadeusza Nalepy. W kwestii wykonawstwa różnicę konstytuuje obecność w Starych Breakoutach Tadeusza Trzcińskiego, czyli faceta, którego harmonijka ustna zrobiła tyle dobrego na płycie „Blues” i paru innych….
Drugim muzykiem, który ma w muzycznym CV udział w Breakoutach (ostatnich latach zespołu) i inną współpracę z Nalepą, był dziś na scenie Maciej Kubicki ze swoją gitarą basową. Niskie dźwięki, wysoka jakość!
Tuż obok miejsce zajął Sławomir Burakowski, który miał kilka momentów chwały ze swoją gitarą elektryczną.
Zagrali to, co trzeba, co w skrócie przedstawia się tak:
A detalicznie było tak:
„Ona poszła inną drogą” „Nauczyłem się niewiary” „Daję ci próg” „Nocą puka ktoś” „Ten o tobie film”
„To mój blues” „Co się stało kwiatom” „Gdybym był wichrem” „Sen szaleńca” „Rzeka dzieciństwa” „Oni zaraz przyjdą tu”
„Oślepił mnie deszcz” „Czy zgadniesz” „Co to za człowiek” „Pożegnalny blues” „Pomaluj moje sny”
„Karate” (dłuższą chwilę chwały miał tu oczywiście Łukasz Biliński za perkusją)
Pora na bisy.
„Modlitwa” Ten utwór Tadeusz Trzciński zadedykował wszystkim Breakoutom, którzy poszli już inną drogą na drugi brzeg tęczy... A ja dostałem esemesa od żony, która odwiedziła dziś w Warszawie grób Tadeusza Nalepy,
„Kiedy byłem małym chłopcem”
„Co się stało kwiatom” (ponownie)
Od lewej do prawej cały zespół: - Sławomir Burakowski – gitara elektryczna, - Maciej Kubicki – gitara basowa, - Łukasz Biliński – perkusja, - Tadeusz Trzciński – harmonijka ustna, - Marcin Kołdra – wokal, gitara elektryczna.
Po dzisiejszym koncercie żałuję, że dziesiątki lat temu porzuciłem naukę na instrumencie klawiszowym na rzecz gitary i że kilka lat temu nie kupiłem sobie okazyjnie organów Hammonda.
Recepta na świetny koncert? Niebanalny repertuar, doskonałe wykonania i ulubione miejsce. Repertuaru dostarczył zespół Deep Purple (i nie tylko), wykonawstwo zapewniła grupa Mandrake Route, a miejscówkę oczywiście Galeria Sowa. Jak się jeszcze zasiądzie w pierwszym rzędzie, do czego dążę zawsze, to człowiek robi się purpurowy z emocji!
Niebanalny repertuar? Wprawdzie nie słyszałem opinii, że Purple skończyli się po trzech pierwszych płytach (jak wśród fanów Pink Floyd są tacy, dla których prawdziwy Floyd to tylko pierwsza płyta), ale to było odświeżające uwolnić się od „Child in Time”, „Highway Star” czy „Smoke on the Water”. No, kto się uwolnił, to się uwolnił. Małżonka raz tylko szepnęła rozmarzona „Child in Time”, natomiast jakieś typy z tyłu wołały ciągle „Highway Star”, jakby nie wiedziały, na jaki koncert przyszły. A przyszliśmy przecież słuchać muzyki pierwszej odsłony Deep Purple (Rod Evans – wokal, Ritchie Blackmore – gitara elektryczna, Jon Lord – organy Hammonda, wokal, Nick Simper – gitara basowa, wokal, Ian Paice – perkusja). Nie sposób uciec od wrażenia, że albumy „Shades of Deep Purple”, „The Book of Taliesyn” oraz „Deep Purple” (nie mylić z „Deep Purple in Rock”!) są mocno inspirowane twórczością Vanilla Fudge – branie na warsztat znanych przebojów, niekoniecznie rockowych, i przerabianie ich na psychodeliczną modłę. Był to zresztą patent w tamtych latach dość powszechny. Vanilla Fudge nie wyszła z tych ram i, pozostając do dziś świetnym zespołem koncertowym, nie rozwinęła swojej twórczości. Deep Purple natomiast wymienił wokalistę oraz basistę i dołożył swoją cegiełkę do podwalin hard rocka.
Dziś jednak repertuar z trzech pierwszych płyt. Po kolei zagrali tak: - „And the Address” (Purple przypomnieli ten utwór również na płycie „Whoosh!” z 2020 roku, czyli w przedostatnim, jak dotąd!, składzie), - „Chasing Shadows”, - „Why Didn't Rosemary?” (rok temu stałem pod Dakota House…), - „Blind”, - „I'm So Glad” (byłem na koncercie Jacka Bruce’a, ale nie grał tego),
- „Wring That Neck”, - „Shadows”, - „Emmaretta”, - „Bird Has Flown”, - „Mandrake Root”, - „Kentucky Woman” (prawda, że Neil Diamond pisze świetne piosenki? wie o tym także Quentin Tarantino, który wykorzystał wersję Purpli w „Once Upon a Time in Hollywood”),
- „Hush” (to jedyny utwór z pierwszego okresu Deep Purple, który przetrwał na koncertach do dziś).
Tylko dwanaście? Ale niektóre trwające po dziesięć i więcej minut! Rozbudowane wersje były okazją do olśniewających solówek i zaskakujących cytatów muzycznych.
Z solówek najważniejsza oczywiście ta na organach, np. w ramach „Wring That Neck” (cytaty z klasyków każdy rozszyfrowuje sobie sam):
W czasie utworu „Emmaretta” krótkie solo na basie i dłuższe na perkusji:
Gitarzysta też miał swoje chwile chwały, dysponuję tylko takim fragmentem „Shadows”, czyli cytatem z „Janosika” (takie tematy to tylko Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz!):
Skoro przy cytatach, to odnotowałem następujące: - wspomniany już temat z „Janosika” (Jerzy „Duduś” Matuszkiewicz), - „Dziwny jest ten świat” (brawo Czesław!), - motyw przewodni kręconej m.in. kilkadziesiąt metrów stąd „Stawki większej niż życie” (znów „Duduś”), - motyw przewodnik „Mission: Impossible” (Lalo Schifrin), - „Paint It Black” (The Rolling Stones), - „Still Im Sad” (The Yardbirds), - „Misirlou” (Dick Dale & His Deltones, znów odniesienie do Tarantino, bo przecież drugą młodość ten utwór zyskał 30 lat temu dzięki „Pulp Fiction”):
Wszystkie te doznania dzięki Mandrake Route w składzie (wymieniam w kolejności alfabetycznej, chociaż liderem jest ewidentnie facet za klawiszami): - Michał Czaplicki – wokal, - Tomasz Kacprzak – perkusja, - Marek Marchewicz – gitara basowa, - Ritchie Palczewski – gitara elektryczna, - Tomasz Zień – organy Hammonda.
Skrót całości, na dowód, że nie kłamię:
I niech mandragora zapuszcza korzenie jak Polska (i nie tylko) długa i szeroka:
Gdyby trzymać się stereotypów narodowościowych, to improwizacja dobrze wychodzi w Stanach Zjednoczonych i w Polsce, a gorzej w Niemczech i w Japonii. A jak improwizują Turcy?
Mówimy oczywiście o jazzie. Rzecz dzieje się w Stambule w klubie Bova pod czujnym okiem Duke’a Ellingtona.
Występuje zespół Kaan Arsalan Co, którego liderem jest, niespodzianka, Kaan Arsalan. To ten z trąbką i mikrofonem.
Co grają? Jazz tradycyjny, Dixieland i nowoorleańskiego bluesa. O proszę, taki blues:
To jest „Trouble in Mind”, pierwszy raz został nagrany dokładnie 100 lat temu! Autor, czyli Richard M. Jones przy fortepianie zarejestrował go wówczas z Thelmą La Vizzo.
No więc czy dobrze improwizują spadkobiercy Osmanów? Rewelacyjnie!
Największe wrażenie robił dziś saksofonista. Nic dziwnego, jak masz największy i najgłośniejszy instrument: