Chciałem tylko, żeby gdzieś przekroczyć granicę, wszystko jedno którą, bo ważny dla mnie był nie cel, nie kres, nie meta, ale sam niemal mistyczny i transcendentny akt przekroczenia granicy.
(Ryszard KAPUŚCIŃSKI, „Podróże z Herodotem”)
To jest piosenka oparta na faktach. Bardzo autentycznych. W marcu 1969 roku John Lennon, będący od wielu miesięcy w związku z Yoko Ono oraz świeżo po rozwodzie z Cynthią (w tej kolejności), dowiedział się, że Paul McCartney wziął właśnie ślub z Lindą Eastman. Wprawdzie John i Yoko w swym awangardowym podejściu do sztuki i życia nie myśleli raczej o formalizmach, ale skoro zrobił to Paul…
John chciał oszczędzić Yoko nadętej ceremonii, więc pomyślał o szybkim ślubie na statku. Jakimkolwiek, przecież kapitan może dać ślub na morzu, o tym wie każde dziecko w kraju będącym niegdyś morską potęgą. I chciał to zrobić szybko, więc w te pędy wysłał umyślnego do Southampton, by ten kupił bilety na wieczorny rejs wycieczkowca na Bahamy, a gdy to się nie udało, stawił się z Yoko w porcie osobiście, chcąc popłynąć promem do Francji. Coś było jednak nie tak z paszportem Yoko, więc zostali odprawieni z kwitkiem.
Lennon zmienił plany, wsadził Yoko w samolot i polecieli do Paryża (paszport już nie przeszkadzał?), w nadziei, że na kontynencie dają śluby od ręki.
Z Amsterdamu zadzwonił Peter Brown (współpracownik Beatlesów w ramach Apple, zresztą świadek na ślubie Paula i Lindy), który najpierw próbował załatwić ożenek w Holandii (ale tam trzeba było najpierw pomieszkać dwa tygodnie), aż w końcu odkrył, że bez żadnych ceregieli udzielają ślubów na Gibraltarze. John i Yoko wsiedli więc w samolot, po trzech godzinach wylądowali na Gibraltarze, w godzinę załatwili sprawę (Brown znów świadkował) i wrócili do Paryża. Wieczorem 20 marca (osiem dni po Paulu i Lindzie) John i Yoko byli małżeństwem.
Następnego dnia rolls-roycem Johna pojechali do Amsterdamu, gdzie na dziewiątym piętrze hotelu Hilton zarządzili tygodniowe bed-in for peace, czyli leżenie w łóżku na rzecz pokoju.
Marzec zakończyli w Wiedniu w hotelu Sacher, gdzie dla odmiany odbyła się akcja bag-in, czyli państwo Lennonowie podjęli dziennikarzy ukryci w workach.
Z Wiednia wrócili samolotem do Londynu, gdzie kontynuowali swe starania o pokój w ramach akcji „Żołędzie dla pokoju”, które wysłali przywódcom kilkunastu krajów wraz ze swym pacyfistycznym przesłaniem.
14 kwietnia, czyli kilkanaście dni po powrocie, Lennon tylko z McCartneyem (Harrison miał wakacje, a Starr grał w filmie) zarejestrowali „The Ballad of John And Yoko”, które ukazało się na singlu 30 maja 1969 roku i stało się ostatnim numerem jeden Beatlesów w Wielkiej Brytanii.
Tkwimy w porcie w samym Southampton Gdzieś tam Francji, Holandii brzeg Lecz mówi nam gość ten „Wracajcie już stąd” Cóż, nawet szansy nam nie dali, wiesz Jezu, to nie jest proste Jak trudne, wiesz, może być Gdy dalej tak pójdzie Będę miał Pański krzyż W końcu jest samolot i Paryż Nad Sekwaną miodowe dnie Peter Brown dzwoni więc „Chcecie, róbcie tę rzecz” „Ślub, blisko Hiszpanii Gibraltar jest!” Jezu, to nie jest proste Jak trudne, wiesz, może być Gdy dalej tak pójdzie Będę miał Pański krzyż Paryż był, teraz Amsterdam Hilton W łóżku gadam przez siedem dni Pyta gazeta się „Co robicie w nim więc?” Mówię „Tak walczymy, by pokój był!” Jezu, to nie jest proste Jak trudne, wiesz, może być Gdy dalej tak pójdzie Będę miał Pański krzyż Składasz każdy grosik wciąż na czasy złe Dajesz każdy ciuch biedakom tym Żona ci powie „Chłopcze, poza śmierć Nie zabierzesz z sobą nic, prócz duszy swej” „Myśl!” Teraz szybki przerzut do Wiednia Ciasto z czekoladą czas zjeść Piszą gazety więc „Dał się opętać jej” „Dwoje guru, jak żywi, czyż nie?” Jezu, to nie jest proste Jak trudne, wiesz, może być Gdy dalej tak pójdzie Będę miał Pański krzyż Ranny lot, to znowu Londyn Worek pełen żołędzi mam Gość z prasy mi rzekł, że „Niech wiedzie wam się!” „Dobrze widzieć jest znowu tu was!” Jezu, to nie jest proste Jak trudne, wiesz, może być Gdy dalej tak pójdzie Będę miał Pański krzyż Olsztyn, 26-28.01.2019
Klasyczna sytuacja z 1981 roku – najpierw przeczytałem piosenkę w „Świecie Młodych”, a usłyszałem w radiu dopiero później. Numer jest z 3 stycznia, czyli prawie miesiąc po śmierci Lennona, ale w peerelu media się nigdzie nie śpieszyły.
Znamy i kochamy w Polsce tę piosenkę ponad 50 lat, ale już nigdy nie będzie w naszym kraju tym, czym była jeszcze 10 dni temu. Wszystko zmieniło się po odtworzeniu jej wieczorem 14 stycznia na zakończenie wiecu przeciwko przemocy i nienawiści po śmierci prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza.
Nie wiem czy są dawne polskie wersje „The Sound of Silence”. Zapewne, jeśli jakaś powstała w latach 60. lub 70., ma tekst zupełnie niezwiązany z oryginałem. Tak bywało w tamtych czasach, liczyła się znana melodia, którą mógł włączyć do swego repertuaru jakiś polski wykonawca (podobnie, a nawet intensywniej to zjawisko wyglądało w Czechosłowacji). No, chyba że zagraniczny utwór brali na tapetę tacy fachowcy, jak Maciej Zembaty (Cohen), czy Wojciech Młynarski (Brel, Wysocki). Ale nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek słyszał w radiu polską wersję „The Sound of Silence”. W latach 80. kilka piosenek Paula Simona przetłumaczył Jerzy Menel (znajdywałem je w „Na przełaj”), ale „The Sound of Silence” wśród nich nie było. A chyba nie przegapiłem, bo w latach 1982-1988 przeczytałem KAŻDY numer tego fantastycznego tygodnika.
Współcześnie jest kilka tłumaczeń. Przedstawiam te, które znalazłem. Chronologicznie, więc muszę zacząć od swojego, które zacząłem 9.11.2011 roku wylegując się w Makadi Bay, a skończyłem 17-20.12.2011 w Olsztynie. Nagranie powstało 20.12.2011 (gitara) i 21.12.2011 (to, co udaje wokal).
Następną w kolejności wersję ze swoim tekstem nagrał Antoni Kamiński, na YT trafiła 10.03.2012:
Jest też wersja Sylwka Szwedy z jego polskim tekstem z 24.09.2016. Tutaj wykonanie z 21.07.2017:
Sylwek Szweda tłumaczy i wykonuje po polsku głównie piosenki Boba Dylana. Niejednokrotnie porównywałem swoje tłumaczenia Dylana z jego wersjami (dużo wcześniej niż z wersjami Filipa Łobodzińskiego).
Wydarzenia w Gdańsku sprawiły, że 18.01.2019 ponownie nagrałem swoją wersję, próbując wyciągnąć z mego śpiewu tyle, ile się da…
Kilka godzin później, też 18.01.2019, ukazała się na YT wersja Iwony i Macieja Pawlinowów. Zaśpiewali tłumaczenie Romana Romańczuka, którego daty nie znam, ale powstało na pewno nie później niż 6.01.2013 (z taką datą znalazłem tekst w internecie).
Roman Romańczuk przetłumaczył również inne utwory duetu Simon And Garfunkel (znalazłem na YT dwa, ale „The Sound of Silence” wśród nich nie było).
Jako aneks jeszcze dwie wersje. Zespół Bardowie wykonał swoją wersję w 1996 roku podczas nostalgicznego koncertu Warszawski Rock&Roll, wspominającego zespoły z lat 60. Ta wersja tekstu jest właśnie przykładem twórczości abstrahującej od oryginału. Nie krytykuję, stwierdzam fakt. Jest też oryginalna, jak zawsze, wersja tajemniczego Baldrick’a, ale on nie tłumaczy w wersjach do śpiewania.
Co napisało dziś Antyradio na swojej stronie internetowej w sekcji Duperele? Że Polak (to o mnie) nagrał cover „Sound of Silence” po polsku. I stawia dramatyczne pytanie – Czy utwór stanie się przebojem 2019 roku? No chyba nie w moim wykonaniu, dajcie mi Dyjaka!
Najsmaczniejszy fragment: Chociaż jego wykonanie nie jest idealne i muzyk nie zawsze trafia w dźwięki, to jednak wideo pokazuje, że utwór może rzeczywiście stać się hitem 2019, skoro Polacy co rusz sięgają po ten numer.
Na antyradiowym Facebooku szał nieprzychylnych komentarzy (zajrzałem tam tylko na kilka sekund, to nie mój problem, co tam piszą), za to na You Tubie dziś ponad 5 tys. odsłon i reakcje w 70 proc. przychylne. Ciekawe, jak to się rozwinie.
Według dzisiejszych standardów utwory Led Zeppelin ociekają seksizmem. Męskim oczywiście. Sztandarowy przykład znajdziemy w „Whole Lotta Love”, gdzie Plant obiecuje dać jej każdy cal swojej miłości. A kto jest winny, jeśli z tego dawania nici? Oczywiście ona.
Wyjaśnia się to już na pierwszej płycie w utworze „Your Time Is Gonna Come”. Album „Led Zeppelin I” skończył w poprzednią sobotę 50 lat, co uczciłem obecnością na koncercie Zeppelinians oraz rozpoczęciem tłumaczenia wspomnianego utworu, w którym z grubsza chodzi o to, że to zła kobieta była. Piosenki nie napisał Robert Plant (podpisani są Jimmy Page oraz John Paul Jones), więc nie ma mu co zarzucać hipokryzji, przynajmniej jeśli chodzi o ten utwór. Zeppelinowska słabość do zapożyczeń znalazła swój wyraz także w tej kompozycji – mamy tam dosłowny cytat z piosenki „I Believe to My Soul” Raya Charlesa, zaczynającej się słowami, które trafiły in extenso do pierwszej zwrotki „Your Time Is Gonna Come”: One of these days and it won't be long You'll look for me but baby I'll be gone
Podobno Led Zeppelin wykonali na żywo ten utwór tylko jeden raz, 24 września 1971 roku w Tokio w słynnej sali Nippon Budōkan (słynnej choćby z koncertów The Beatles w 1966 czy Deep Purple w 1972). Ja na żywo słyszałem to tydzień temu w wykonaniu Zeppelinians.
Kłamiesz, mącisz, ranisz, to wszystko robisz mi Kręciłaś tu z każdym chłopakiem już Rzucasz mnie znów, bo nowy ci się śni Powtarzasz się, grasz w swoją grę Rozwalasz mnie, czas twych kłopotów nadchodzi Zdarzy się dzień i uwierz mi w to Obejrzysz się, lecz ja już zniknę stąd Tylko tyle, kobieto, ci powiem Twój czas już zbliża się Twój czas już zbliża się Twój czas już zbliża się Twój czas już zbliża się Myśl taką mam, już złamać cię czas Dobry był świat, lecz teraz ty płacz Rób co tam chcesz, już nie mogę cię znieść Skończyło się, nie czuję nic a nic Powiesz coś lub nie, jak i tak pójdę gdzieś I rozliczę cię za ten wielki w sercu mym ból Ludzie wokół mówią tak „To kobieta!” Już nigdy Mego serca nie zrani jej żart Byłaś dla mnie zła, ale Wszystko wraca do ciebie już Twój czas już zbliża się Twój czas już zbliża się Twój czas już zbliża się Twój czas już zbliża się Twój czas już zbliża się Twój czas już zbliża się Twój czas już zbliża się Olsztyn, 12-20.01.2019
Jak uczcić 50. rocznicę płytowego debiutu Led Zeppelin? Dla ułatwienia dodam, że to właśnie dziś „Led Zeppelin I” kończy pół wieku. Można na przykład przetłumaczyć piosenkę z tej płyty. Można też pójść na koncert odpowiedniego zespołu.
Ja zrobiłem dziś obie te rzeczy. Adekwatna piosenka nazywa się „Your Time Is Gonna Come”, a adekwatny zespół to Zeppelinians Tribute Band. O piosence w innym miejscu, a o koncercie słów parę tutaj.
Zeppelinians pochodzą z Trójmiasta i podobno byli już w Olsztynie rok temu. Przepraszam, przegapiłem. Nie istnieją jeszcze dwóch lat, a już jest czego słuchać. No, ale skoro w składzie są „czołowi trójmiejscy muzycy”, jak informują na FB, to można się spodziewać wszystkiego dobrego.
Zaczęli od „Good Times Bad Times” z jubileuszowej płyty. Wprawdzie ani słowa o dzisiejszej rocznicy ze sceny nie usłyszeliśmy, ale „jedynka” była dziś najczęściej przywoływana. Bo jeszcze: „Babe I'm Gonna Leave You”, „Dazed and Confused”, „Your Time Is Gonna Come”, „Communication Breakdown” i „How Many More Times”.
Druga pod tym względem była „dwójka”: „Whole Lotta Love”, „What Is and What Should Never Be”, „Heartbreaker”, „Ramble On” i „Moby Dick”.
Z „Led Zeppelin III” były dwa utwory: „Immigrant Song” oraz „Since I've Been Loving You”.
Z „czwórki” trzy kawałki: „Black Dog”, „Rock and Roll” i „Stairway to Heaven”.
Z „Houses of the Holy” tylko „No Quarter”.
Za to z „Physical Graffiti” trzy: „The Rover”, „Kashmir” i „Ten Years Gone”.
Niczego natomiast nie usłyszeliśmy z „Presence”, niczego z „In Through the Out Door” i niczego z „Cody”, czyli są powody, by wybrać się na ich koncert, w nadziei, że repertuar się dopełni. Ale nie ma co narzekać. W trwającym ponad dwie godziny koncercie zmieścili 20 utworów, z których wiele trwało po 7 czy 8 minut.
„Dazed and Confused”. Tego utworu słuchałem na żywo w wykonaniu Roberta Planta w 2015 roku w Dolinie Charlotty w mocno zdekonstruowanej wersji oraz w tejże Dolinie Charlotty w 2011 roku w wykonaniu Vanilla Fudge, paradoksalnie bardziej zbliżonej do pierwowzoru. A dziś wersja Zeppelinians jak Pan Bóg przykazał. I z gongiem, i ze smyczkiem. I z tą psychodelią, która przechodzi w bluesa, który przechodzi w hard rocka. Mniam mniam.
„Immigrant Song”. Walhallo, nadchodzę!
„Babe I'm Gonna Leave You”, czyli coś w rodzaju „Z nim będziesz szczęśliwsza”… Inspiracje artystów są ponadczasowe i ponadgatunkowe.
„Your Time Is Gonna Come”, czyli coś w rodzaju „Zabraknie ci psa”, że znów nawiążę do Stachury. Dziś przetłumaczyłem.
„Rock and Roll”. Angus Young byłby zadowolony.
„Moby Dick”. Igor pokazał, że umie grać na perkusji gołymi dłońmi. Ale nie w tym utworze :) W tym pałki były w użyciu do końca, tak intensywnie, że jedna na finał została złożona w ofierze na ołtarzu rock and rolla.
„Kashmir”. Słuchałem niedawno w Maladze, gdzie Eric Gales wplótł spory instrumentalny fragment tego utworu pomiędzy „Voodoo Child (Slight Return)” i „Back in Black”. Zacne towarzystwo. Dzisiejsza wersja też zacna.
„Whole Lotta Love” z zaimplementowanym „How Many More Times”. Sprytne połączenie. No i skoro zaczęli utworem z jubileuszowej „jedynki”, to prawie zakończyli innym z tej płyty. Fajna koda. A nie, z „Cody” nic nie było…
W wersji Planta we wspomnianej już Dolinie Charlotty dane mi było usłyszeć zarówno „Whole Lotta Love”, jak i w pewnym sensie „How Many More Times” (czyli „No Place to Go” Howlin' Wolfa). No i niedawno „śpiewałem” przecież „Whole Lotta Love” na ateńskiej ulicy.
Wychodząc z koncertu byłem świadkiem dramatycznej sceny… Jakiś fan przekonywał drżącym głosem, łkając po prostu, innego fana, że większego zespołu od Led Zeppelin nie było i nie będzie. Prawdopodobnie nigdy nie słyszał The Beatles…
Oddajmy pokłon muzykom, którzy wywołali dziś rockandrollowe dreszcze na plecach wzruszonego fana.
Blue monday, czyli najbardziej depresyjny dzień w roku, dopiero 21 stycznia, a ja już mam przetłumaczoną odpowiednią piosenkę. Lennon napisał ją mniej więcej w lutym 1968 roku w czasie pobytu w Indiach, gdzie zespół miał medytować i zbliżać się do Absolutu.
Z medytacji wyszło mu, że życie jest jak papier toaletowy i że umarłby już chętnie, gdyby nie pewna dziewczyna. Tą dziewczyną była, o czym świat w chwili pisania piosenki jeszcze nie wiedział, Yoko Ono (dowiedział się kilka miesięcy później, co zaowocowało pewną dość znaną piosenką).
Tak samotny, umrzeć chcę Tak samotny, umrzeć chcę Czemu jeszcze żyję O, ty dziewczyno tylko wiesz O poranku umrzeć chcę I pod wieczór umrzeć chcę Czemu jeszcze żyję O, ty dziewczyno tylko wiesz Ma matka po niebie szła Mój ojciec po ziemi szedł Lecz ja z Wszechświata jestem Wiesz, ile to warte jest Samotny, umrzeć chcę Czemu jeszcze żyję O, ty dziewczyno tylko wiesz Żre oko orzeł mi Robaki liżą kość Samobójcze sny Jak z Dylana ten pan Jones Samotny, umrzeć chcę Czemu jeszcze żyję O, ty dziewczyno tylko wiesz W czarnych chmurach myśl Dusza skryta mgłą Samobójcze sny Wkurwia mnie mój rock and roll Umrzeć chcę, tak, umrzeć chcę Czemu jeszcze żyję O, ty dziewczyno tylko wiesz Olsztyn, 8-10.01.2019
Jedną z rzeczy, która stawia Beatlesów tam, gdzie inni nawet nie mogą spojrzeć, jest to, że nie mają dwóch takich samych utworów! Po prostu każda ich piosenka to inny styl, inny pomysł, najczęściej prekursorski. Nigdy się nie powtarzali. Tym razem padło na bluesa, którego biała wersja przeżywała w Anglii w drugiej połowie lat 60. swój złoty okres. Pytanie brzmi – czy Lennon parodiuje popularny gatunek, czy tworzy autentycznego bluesa?
Do rozwoju tej muzyki przyczynił się również facet, który dołączył do zespołu jednorazowego użytku The Dirty Mac. Zagrali 11 grudnia 1968 roku na potrzeby filmu Stonesów w składzie John Lennon (gitara, śpiew – pierwszy koncertowy występ Beatlesa poza zespołem), Eric Clapton (to właśnie ten pan, który zdążył już grać w trzech ponadczasowych zespołach bluesowych – Yardbirds, Bluesbreakers oraz Cream), Keith Richards (wypożyczony z The Rolling Stones, ale do zagrania na basie) i Mitch Mitchell (perkusista Hendriksa). No i jeszcze Yoko Ono, ujawniona już światu jako muza Lennona, która nie byłaby sobą, gdyby nie „wystąpiła” razem z zespołem chowając się do czarnego worka. Szacunek, to mi dało do myślenia.
Parę słów na temat The Dirty Mac wygłosiłem 13.02.2024 w radiu UWM FM w audycji Szafa z muzyką Pawła Jarząbka pod moim jednorazowym tytułem From Szafa with Love:
Jak dobrze rozpocząć koncertowy rok? Najlepiej z muzyką The Beatles. Przegapiłbym dzisiejszy występ Wadima Brodskiego w Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej, gdybym nie zobaczył stosownego plakatu trzy tygodnie temu. Na piątkowy koncert marszałkowski biletów już oczywiście nie było, ale znalazłem jeszcze ostatnie wolne miejsca na niedzielny koncert rodzinny.
Wykonania Wadima Brodskiego znam od z górą trzydziestu lat, oczywiście dzięki płycie „Beatles Symphony”, którą artysta nagrał w 1986 roku. Nawet chyba kiedyś miałem ten winyl. Tam było wtedy 14 nagrań i dziś też usłyszeliśmy 14 utworów, z tym że:
- właściwie 13, bo jeden dwa razy,
- tylko cztery, które były na płycie sprzed lat,
- w dwóch Wadim Brodski nie zagrał (za to w dwóch innych zaśpiewał).
I powiedziałbym, że usłyszeliśmy dziś również „Revolution 9”, ale to tylko muzycy się rozgrywali przed koncertem…
Refleksja końcowa? Na szczęście nie było to jakieś symfoniczne karaoke. Orkiestracje Wadima Brodskiego nie są kopią jeden do jednego utworów Lennona i McCartneya (przeważnie McCartneya) pozbawionych warstwy tekstowej. Skoro już przy słowach jesteśmy… Wprawdzie publiczność została poproszona o zaśpiewanie refrenu „Yellow Submarine”, a Wadim Brodski zamruczał w dwóch piosenkach, to koncert był przecież instrumentalny. Polecam takie koncerty z czystym sumieniem tym, którym nie podoba się, że muzyka niesie ze sobą jakiś przekaz (ciągle nie mogę otrząsnąć się po wrogiej reakcji niektórych polskich „fanów” Pink Floydów, których ubiegłoroczne koncerty Rogera Watersa wyprowadziły z błędu, że muzyka to tylko melodia z jakimiś tam słowami nie wiadomo o czym).
Dwa lata temu, gdy słuchaliśmy 23. Trójkowego Topu Wszech Czasów, Żona dopiero w jedenastej godzinie zapytała o moją ulubioną piosenkę. Dziś zapytała już w godzinie drugiej… Tak samo nie umiałem odpowiedzieć. Zastępczo skomentuję cały 25. Top.
1. Queen – Bohemian Rhapsody
Może i podjąłbym się tłumaczenia, ale po pierwsze kto to zaśpiewa, a po drugie muszę odczekać aż minie histeria związana z filmem, na którym, przyznaję, nie byłem. Obejrzę kiedyś na spokojnie w domu.
2. Dire Straits – Brothers In Arms
To chyba warto jednak przetłumaczyć.
4. Deep Purple – Child In Time
Tego chyba nigdy nie nagram. I szkoda, że nie mogłem tego usłyszeć w czasie łódzkiego koncertu Deep Purple w 2017 roku, bo już od dawna Ian Gillan nie decyduje się na wymagające krzyku wykonanie.
6. Pink Floyd – Wish You Were Here
W ciągu ostatnich kilku lat wysłuchałem tego utworu na żywo kilkanaście razy... Wybieram wersję z Ostródy:
7. Archive – Again
Wolę tłumaczyć prawdziwych Pink Floydów, ale chylę głowę przed udaną piosenką.
8. John Lennon – Imagine
Nie odważyłem się jeszcze nagrać, choć tłumaczenie gotowe jest od wielu lat.
9. King Crimson – Epitaph
Czy mogłem podejrzewać 39 lat temu, gdy poznałem King Crimson, że ten utwór usłyszę na żywo w oryginalnym (no, prawie oryginalnym, bo przecież bez głosu Grega Lake’a) wykonaniu? I że przetłumaczę i wykonam ten utwór...
11. Obywatel G.C. – Nie pytaj o Polskę
Utwór po polsku, ale rośnie liczba osób, którym należałoby go przetłumaczyć...
12. Guns N' Roses – November Rain
Aż takim fanem nie jestem...
13. Nirvana – Smells Like Teen Spirit
Raczej nie podejmę się.
14. The Eagles – Hotel California
Jedno z moich ulubionych tłumaczeń (decydujące znaczenie ma fakt, że podoba się Żonie).
15. Pink Floyd – High Hopes
Jak już kiedyś wyznałem – nie mam serca do piosenek Pink Floydów z lat 90.
16. Pink Floyd – Shine On You Crazy Diamond
Na żywo dane mi było usłyszeć w wykonaniu Davida Gilmoura. No i oczywiście mam w głowie kilkanaście koncertowych wersji Spare Bricks (i Tales of Pink Floyd). Udało się mi też nagrać własną:
17. Led Zeppelin – Kashmir
Może i bym przetłumaczył, ale kto to zaśpiewa?
18. Czesław Niemen – Dziwny jest ten świat
Jak wyżej – polska piosenka, ale niektórym należałoby ją przetłumaczyć... Słuchałem jej na żywo w czterech wykonaniach. To z ubiegłego roku przekonuje mnie najbardziej:
19. Prince – Purple Rain
Przepraszam, ale nie kręci mnie.
20. Black Sabbath – Paranoid
Aż kusi, żeby przetłumaczyć, ale ciągle ćwiczę tempo i rytm na gitarze.
21. Perfect – Autobiografia
Ze trzy razy słuchałem na żywo... Dziś taka refleksja – a gdybym był Anglikiem i tłumaczył na język Szekspira, co bym właściwie zrozumiał z tekstu Bogdana Olewicza? Jak bym zinterpretował martenowski piec?
32. Dire Straits – Sultans of Swing
Mój ulubiony fragment: Wolą to, co nazywają „rock and roll”:
33. The Beatles – Yesterday
Miałem to szczęście, że usłyszałem piosenkę w autorskim wykonaniu, niecały rok po swoim tłumaczeniu.
34. The Animals – House of the Rising Sun
Nie tylko przetłumaczyłem, ale trzykrotnie słuchałem, jak Eric Burdon wykonuje ten największy przebój lat 60., a nawet raz mu akompaniowałem:
35. Deep Purple – Smoke on the Water
Jeśli w autobusie zadzwoni komórka i rozlegnie się „tam-tam-tam, tam-tam-tam-tam”, to znaczy, że jedzie moja Żona... Nie ma co tłumaczyć.
36. Republika – Biała flaga
Ja nie wywieszam...
37. Simon and Garfunkel – The Sound of Silence
Żałuję, że nie dam rady wrzucić tego do repertuaru na występy. Ledwo dałem radę w warunkach domowych:
38. Maanam – Krakowski spleen
Ja też czekam na ten wiatr…
39. Dżem – List do M.
Może tłumaczenie z polskiego na polski przydałoby się temu facetowi, który w latach 90. zadzwonił do Trójki i twierdził, że radio lansuje ateizm, bo usłyszał fragment „(...) nie ma Boga, nie ma nie! Nie ma Boga, nie”. Przegapił biedak początek frazy: „Wiesz mamo, wyobraziłem sobie, że...”
40. Kult – Arahja
Tytuł zdałoby się przetłumaczyć...
41. U2 – One
Dzisiaj sobie nawet zagrałem na gitarze, więc może…
44. Queen – Innuendo
Queen tylko do „Jazz” i ani płyty dalej.
45. AC/DC – Highway To Hell
Jest jakaś polska wersja kabaretowa, to nie będę robił konkurencji.
46. Metallica – The Unforgiven
Jedna ballada tego zespołu wystarczy.
47. U2 – With Or Without You
Jedyna płyta U2, którą lubię, to „The Joshua Tree”:
48. Led Zeppelin – Whole Lotta Love
Mam jakieś wstępne wersje tłumaczenia i ćwiczebną wersję nagrania, uczynioną na chwilę przed wyjazdem na koncert Roberta Planta:
No i kompromitujące wykonanie w ubiegłym roku w Atenach:
49. Metallica – One
Nie mam takiej kondycji.
50. Sinead O'Connor – Nothing Compares 2 U
Nie, bo nie.
51. Deep Purple – Perfect Strangers
Do zajęcia się tym utworem nie przekonał mnie nawet koncert z 2017 roku.
52. Phil Collins – In The Air Tonight
Spróbuję kiedyś. Może polski czerwcowy koncert (chociaż nie wybieram się) będzie pretekstem?
82. The Beatles – Let It Be
To była pierwsza w ogóle piosenka, którą chciałem przetłumaczyć. Był rok 1981... Nic z tego nie wyszło, wróciłem do sprawy po ponad trzydziestu latach:
Mam zresztą dwie wersje tekstowe, jedna gorsza od drugiej:
83. Dire Straits – Private Investigation
Za wyrafinowane.
84. Iggy Pop – The Passenger
Jest dobra polska wersja, ale może moja powstająca od kilku miesięcy nie będzie gorsza.
85. Pink Floyd – Money
I znów to samo – miałem okazję posłuchać Davida Gilmoura, Spare Bricks, Tales of Pink Floyd. Moja wersja jest z gatunku tragicznych, jeszcze popracuję kiedyś nad nią:
86. Peter Gabriel & Kate Bush – Don't Give Up
Poddaję się.
87. Budka Suflera – Jolka, Jolka
Gdy to usłyszałem w premierowym wykonaniu, to myślałem, że to śpiewa... Niemen.
88. The Police – Roxanne
Kiedyś to zrobię.
89. Metallica – Enter Sandman
Może kiedyś przetłumaczę. Widziałem oczywiście na żywo na Bemowie, ale mam też własną instrumentalną próbkę akustyczną:
90. The Doors – Light My Fire
Moja wersja jest słaba, więc posiłkuję się wykonaniem The Doors, jakie dane mi było usłyszeć w Dolinie Charlotty:
91. Eric Clapton – Tears In Heaven
Nie wczuję się...
92. Queen – Who Wants To Live Forever
Muszę do tego dojrzeć.
93. Guns N' Roses – Don't Cry
Przetłumaczone i czeka na nagranie.
94. Eric Clapton – Layla (Unplugged)
Przetłumaczyłem parę miesięcy temu, teraz ćwiczę.
95. Bob Dylan – Knockin' On Heaven's Door
Jest już kilka polskich wersji, nie będę się pchał.
96. Iron Maiden – Fear Of The Dark
Boję się tego utworu.
97. Chłopcy z Placu Broni – Kocham Wolność
I love freedom, może być?
99. Gary Moore – Still Got The Blues
Po polsku też można czuć bluesa, więc...
100. a-ha – Take on Me
Jak wrócę z Norwegii (ale się nie wybieram).
101. Joy Division – Love Will Tear Us Apart
Tekstem tego utworu interesowałem się już w 1984 roku... A nagrać trzeba będzie jeszcze raz.
102. Nirvana – Come As You Are
Wstęp umiem zagrać, więc może...
103. Europe – The Final Countdown
I cóż, że ze Szwecji?
104. Czesław Niemen – Sen o Warszawie
Wystarczy, że jest wersja francuska.
105. Alphaville – Forever Young
Mam nadzieję, że nie znam.
106. Leonard Cohen – Dance Me to the End of Love
Sprawę załatwił już Maciej Z.
107. Bob Marley – No Woman No Cry
Reggae mnie nie jara, że tak powiem...
108. Kazik – 12 groszy
W pewnym sensie przetłumaczyłem tę piosenkę:
109. Frank Sinatra – My Way
Nie będę konkurował z Młynarskim.
110. Republika – Odchodząc
No to idę.
Aneks historyczny, czyli 100 płyt rocka wybranych przez czytelników „Razem” w połowie lat 80. Też głosowałem, nie pamiętam na co, chociaż mogę się domyślać:
Zanim pomyślę, co zrobię w rozpoczętym osiemnaście godzin temu 2019 roku, muszę tradycyjnie zacząć od rozliczenia się z planów, jakie postawiłem sobie na rok, który właśnie się zakończył (też osiemnaście godzin temu, co za zbieg okoliczności).
1. Urlop zagraniczny w listopadzie. Album z najpiękniejszymi miejscami na świecie, jaki dostałem na urodziny, otworzył mi się na Tajlandii. Natomiast Żona użyła słowa na Z. TAK
No więc ani Tajlandia, ani Zanzibar, ale zgodnie z planem w listopadzie. No i Andaluzja to za granicą jest, więc śmiało stawiam sobie TAK.
2. Pojechanie do takiego miasta w Polsce, w którym jeszcze nie byłem. NIE
To było łatwe. Tylko koniec świata albo jakieś wspinaczki na palmy mogły spowodować, że Stonesi nie zagraliby zaplanowanego i sprzedanego koncertu. No więc sprzedali i zagrali. A ja żyję tą satysfakcją (wraz z kilkudziesięcioma tysiącami innych ludzi), że byłem na ostatnim jak do tej pory koncercie The Rolling Stones. I będę w tej satysfakcji trwać do 20 kwietnia, gdy Stonesi zagrają w Miami.
5. Przetłumaczenie 25 piosenek. NIE
Znów obniżyłem sobie poprzeczkę i znów nie zrealizowałem planów.
6. Dokończenie projektu z okazji 1050-lecia państwowości przed 11 listopada. NIE
Powiedzmy, że w ramach emigracji wewnętrznej odłożyłem pracę nad tym projektem. Poszukam innej okazji. Póki co przekroczyłem półmetek.
7. Udział w ambitnym projekcie floydowskim. TAK
Udział to skromnie powiedziane. We współpracy ze Spare Bricks dokończyłem tłumaczenie „The Wall” i powstała sceniczna wersja tego albumu, którego czterdziestolecie będziemy świętować w 2019 roku. Prapremiera odbyła się 10 lipca w Mrągowie, a 15 grudnia zapełniliśmy filharmonię w Olsztynie.
8. Koncert Rogera Watersa w Krakowie. TAK
Niezniszczalny Waters robi trasy idące w setki koncertów, więc to też był bezpieczny punkt w moim planie. Z przyczyn zawodowych pojechałem do dalszego Krakowa zamiast do bliższego Gdańska.
9. Zapanowanie nad wszelkim sprzętem muzycznym zgromadzonym w domu. TAK
To zdjęcie SPRZED zapanowania. Jest dużo lepiej. Żona nie ma uwag natury porządkowo-estetycznej, więc z czystym sumieniem TAK.
10. Coś dla zdrowia. NIE
Takie postanowienie są tylko po to, by się irytować i psuć sobie zdrowie.
Realizacja całego planu na poziomie 60 proc. to nie mistrzostwo świata, ale też i nie kompromitacja.
Czym zatem będę się irytował*/fascynował*/podniecał*/stresował*/zajmował* (niepotrzebne skreślić) w 2019 roku?
1. Urlop zagraniczny w październiku, listopadzie lub grudniu. A może nawet zakończony w 2020 roku.
2. Weekend w mieście, do którego ciągle nie mogę się wybrać, bo za blisko i się nie opłaca, ale przecież warto i trzeba.
3. Kontynuowanie występów publicznych.
4. Koncert Johna Fogerty’ego w Dolinie Charlotty.
5. Przetłumaczenie 25 piosenek.
6. Napisanie trzech własnych utworów.
7. Zainteresowanie jakiegoś profesjonalnego wykonawcy swoimi tłumaczeniami, np. piosenek The Beatles.
8. Trzy dowolne koncerty za granicą.
9. Nowy instrument muzyczny.
10. Jakiś ciekawy spektakl podczas Olsztyńskich Spotkań Teatralnych.